Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #76 Witamy w Druid Hills w stanie Kentucky

Szok i niedowierzanie!

Kiedy myślisz, że twórcy filmów o rekinach pokazali ci już wszystko i nic cię nie zaskoczy, Internet obiega wiadomość o najnowszej produkcji w której szczęki atakują swoje ofiary na polu kukurydzy! Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że dzieło takiego pokroju podniesie poprzeczkę tego, co uznajemy za absurdalne na tyle wysoko, że po seansie widz poczuje wręcz, że wdrapał się na wyższy stopień (nie)świadomości. Oczywiście pod warunkiem, że po tym jak ośmieli się Sharks of the Corns (2021) obejrzeć, dotrwa do napisów końcowych…

Zanim zdecydujecie się podjąć wyzwania, musicie mniej więcej wiedzieć na co się piszecie. Dlaczego czuję się w obowiązku to i owo wam nakreślić. Po pierwsze specjał o żerujących w kukurydzy żarłaczach trawa AŻ godzinę i czterdzieści pięć minut – zapatrzcie się więc w odpowiednią ilość trunków (%) i przekąsek. Po drugie, powiedzieć, że twórców wybitnie poniosła fantazja to nic nie powiedzieć, bo tym razem zafundowali nam nie tylko zabłąkane w roślinności, mordercze rekiny, ale także: ciamajdowatego, seryjnego mordercę, komandosów z przypadku, niedorzeczną mafię, napakowanego agenta CIA, tajemny kult, Stonehenge, Krwawy Księżyc i…Wielką Stopę. Reżyser Tim Ritter, weteran złego kina, po raz kolejny udowodnił nam swoją ogromną pasję do nonsensów, które potrafi najwyraźniej mnożyć w nieskończoność.

O czym są kukurydziane rekiny?

Film od pierwszej sceny przypomina wytwór, który kosztował góra dziesięć dolców, dlatego, dla przyciągnięcia uwagi, już na początku atakują nas gołe cycki. Reżyser do tego stopnia chce nas przykuć do ekranu, że nawet, gdy nasza naga piękność, jest niespodziewanie konsumowana przez żerującego na polu rekina, jedyne co pokazuje nam kamera, to jej dwa dorodne atrybuty, coraz obficiej pochlapane czerwoną farbą.

Potem jest już z górki. Poznajemy seryjnego mordercę, Teddy’ego Bo Lucasa (Steve Guynn), który przemierza kraj wszerz i wzdłuż, modląc się przy prowizorycznym ołtarzyku i składając ofiary zapominanym rekinim bogom – UWAGA! – by ich wskrzesić. Według niego mają się odrodzić tworząc coś jakby nową, lepszą rasę ludzio-rekinów i przejąć władzę nad światem. I może brzmi to angażująco, ale musicie być świadomi, że Lucas zabija (zagryza?) używając do tego rekinich szczęk i stroi przy tym dziwaczne miny. Sceny z jego udziałem są więc okrutnie niezdarne i śmieszne. Koniec końców nasz maniak zostaje aresztowany przez policjantkę Scheider (Shannon Stockin), która chce się dowiedzieć czy naprawdę zabił i poćwiartował jej siostrę, więc wybiera się z nim SAMA na wycieczkę na felerne pole kukurydzy.

W międzyczasie dowiadujemy się o istnieniu kultu, który czci rekinich bogów, czekając na ich przybycie. Wyznawcy chrzęstnoszkieletowych bożków mają jednak pecha, bo Benchley (Casey Miracle) – tajniak CIA – bez trudu kradnie im tajemniczy artefakt, po to by sprzedać go niewydarzonej mafii. W wyniku niezbyt szczęśliwego zbiegu okoliczności, spotyka na drodze znaną nam już policjantkę podróżującą z obłąkanym mordercą, a następnie ląduje na wspomnianym już polu kukurydzy w towarzystwie Jonathana Gottlieba (Ford Windstar), który swego czasu sfilmował tutaj Wielką Stopę. Mężczyzna próbuje udowodnić, że oprócz Sasquatcha pośród kukurydzy buszują również żarłacze białe (chce w ten sposób oczyścić brata z zarzutów o morderstwo: patrz początkowa scena z gołą laską). Na szczęście dla obu bohaterów, Jonathan wie jak się bronić przez żarłocznymi bestiami i przynosi ze sobą kolorowe bransoletki, które odstraszają rekiny. Najwyraźniej na wszystko da się w życiu przygotować, nawet na starcie z patrolującymi pole, kukurydzianymi rekinami.

Jakby tego było mało w kukurydzę pcha się także – przypominająca wypuszczoną z cyrku rodzinkę – mafia, policja a nawet przypadkowy dzieciak, będący z rodzicami na urlopie. Trzeba przyznać, że nasze polne rekiny mają wyjątkowo urozmaicony bufet. Zresztą swoje pięć minut i bardzo ważną rolę do odegrania ma tu także wspomniany już wyżej, sympatyczny Sasquatch. Wszystkie drogi zdają się po prostu prowadzić do Druid Hills na jedno konkretne pole mające jakieś niewytłumaczalne powiązania ze Stonehenge. Nie ma się więc co dziwić, że jego właściciel jest – najdelikatniej mówiąc – niezadowolony z tego, że ciągle ktoś mu wchodzi w szkodę…

Nie sądzę, żebym kogokolwiek zaskoczyła, jeśli napiszę, że ukoronowaniem tych wszystkich hocków-klocków jest klasyczny atak rekina na helikopter i przybycie wyczekiwanych bogów…

Głupotka dla głupotki

W tym szaleństwie jest metoda i jakkolwiek by to zabrzmiało, ta historia ma swoją wewnętrzną – pokrętną, bo pokrętną, popapraną bo popapraną – logikę. Konfiguracja w jakiej łączą się nagromadzone wątki jest zaskakująco zgrabna i przemyślana. Niestety niektóre z nich są momentami nieco przydługawe przez co akcja traci impet – bo ileż można patrzeć na szczerzącego się popaprańca, albo babeczkę rozwijającą taśmę policyjną? To co najbardziej jednak kuleje, to wplecione nieco na siłę drewniane żarty o manipulowaniu przekazem medialnym, naciąganych biznesach i molestowaniu w pracy. Wystrzelona w kosmos niedorzeczność samej historii była wystarczająco komiczna, niepotrzebnie próbowano ją dopompować kiepskimi wstawkami. Zwłaszcza, że przynosiły odwrotny od zamierzonego skutek. Poza tymi drobnymi usterkami, reszta Sharks of the Corns jest dokładnie taka jaka powinna być, czyli tandetna, kiczowata, byle jaka i hiperdurna. Dokładnie wszystko „boli tu po oczach”: od strojów członków sekty, masek bogów, poćwiartowanych manekinów, gumowych, ryczących jak lwy rekinów zaczynając, a na aktorach i strachu na wróble z głową rekina i kukurydzianym fallusem kończąc.

Skoro wspomniałam już o aktorach, to muszę przyznać, że stanęli na wysokości zadania, w pełni dopasowując swoje umiejętności do konwencji, czyli „grali” najokropniej jak tylko się dało. Przyznam wam się, że czasami chciałabym zobaczyć, jak wygląda praca na takim planie zdjęciowym. Jestem ciekawa czy wszyscy bawią się i wygłupiają tak, jak to sobie wyobrażam.

Jednym słowem kukurydziane rekiny, to prostujący zwoje cymesik. Polecam je jednak tylko niezmordowanym fanom bardzo, bardzo, ale to bardzo słabego kina.

P.S. Dla tych którzy nie załapali: policjantka ma na nazwisko Scheider! SCHEIDER!

Film dla każdego, kto:

– chce zobaczyć skrzyżowanie Szczęk z Dziećmi Kukurydzy, W wysokiej trawie i Znakami ;
– lubi filmy-wygłupy;
– potrafi sobie wyobrazić jakim arcydziełem stałby się ten film, gdyby wyreżyserował go Lynch!;
– wszystko już widział, więc wypatruje niecierpliwie nowości o rekinach;
– bez problemów trawi filmy, których budżet wydaje się nie przekraczać 10 dolarów;
– ma wysoki poziom odporności na absurd (albo chce go podnieść);
– jest w posiadaniu mózgu, który nie raz przetrwał już prostowanie zwojów;
– wierzy w Wielką Stopę;
– czuje irracjonalny lęk przed polem kukurydzy;
– uważa, że film bez gołych cycków, to film stracony.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com