Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #56 Kiepska pogoda? Rzućcie rekinowi dziewicę na pożarcie i będzie po sprawie

Dziś mam dla was perełeczkę! Nareszcie udało mi obejrzeć film sprzed ery Szczęk, w którym rekiny też odgrywają szczególną rolę. Przeszczęśliwa i dumna (!!!), prezentuję wam więc She Gods of Shark Reef  z 1958 roku wyreżyserowany przez samego Rogera Cormana na podstawie scenariusza Roberta Hilla i Victora Stoloffa. Jeśli komuś trzeba jeszcze przedstawiać tego reżysera, to napiszę tylko w wielkim skrócie, że nazywano go „papieżem/królem kina klasy B i ojcem chrzestnym amerykańskiego kina niezależnego”. U niego zaczynały sławy takie jak Jack Nicholson i Martin Scorsese.

Historia kryjąca się pod enigmatycznym i, niestety, mylącym tytułem She Gods of Shark Reef  jest dosyć zgrabna i na swój sposób urocza. Po nieco burzliwym wstępie, podczas którego odbywa się kompletnie nieprzemyślany, dwuosobowy napad na zbrojownię, poznajmy dwóch braci uciekających w morze przed wymiarem sprawiedliwości. Lee (brunet), to podły przestępca i morderca, a naiwny Chris (blondyn), to poczciwina, który chce go chronić (bo więzy krwi itd.). Pech chce, że sztorm zatapia ich statek. Przed utonięciem/pożarciem przez rekiny ratuje ich piękna poławiaczka pereł, Mahia. Wraz z nią i jej towarzyszkami rozbitkowie trafiają na wyspę rządzoną twardą ręką przez królową Pua. Początkowo nie mają na co narzekać (chociaż ZŁY brat i tak wciąż kombinuje jak stąd uciec): wyspa na której mieszkają TYLKO kobiety, to przecież spełnienie marzeń niejednego mężczyzny, poza tym mają dach nad głową i nie chodzą głodni. Odkąd śliczna Mahia pojawiła się na ekranie wiemy, że Chris się w niej zakocha, więc, zgodnie z przewidywaniami, ogólną beztroskę szybko dopełniają romantycznie westchnienia. Jedynym minusem przebywania na wyspie wydają się być kuse wdzianka na biodra, które bracia są zmuszeni nosić, bo, nie ma tutaj dla nich innych ubrań. Co ciekawe, panowie odkąd przywdziewają owe „pasy” najwyraźniej postanawiają też nigdy już nie ubierać koszul. Cały czas świecą więc gołymi klatami (no i udami aż po pośladki. Za to pępki mają przykładnie zasłonięte).

Tak więc przez większość filmu oglądamy półnagich braci, z których jeden próbuje zdobyć miejscową dziewczynę, a drugi szuka sposobu na ucieczkę z wyspy. Na szczęście dla widza, w końcu okazuje się, że to nie wszystko, co Hill i Stoloff dla nas przygotowali. Na wyspie nie jest tak sielankowo, jak wydaje. Kobiety są wyznawczyniami prymitywnego KULTU REKINÓW i aby udobruchać podwodnych, REKINICH BOGÓW (Tang Roah) rzucają im dziewice (stąd niechęć królowej do mężczyzn) na pożarcie. Sprawy znacznie się komplikują, gdy Pua decyduje, że następna złożona w ofierze ma zostać wybranka serca Chrisa… (Dotarłam do informacji, że mieszkańcy wysp na Oceanie Spokojnym naprawdę traktowali rekiny jak mściwie i zdradzieckie bóstwa, które wymagały ofiar, które im regularnie składano!).

Gdyby ogłosić konkurs na film z najmniejszym „morderczym” rekinem, to ten byłby bezkonkurencyjny. I może to byłoby nawet śmieszne,  gdyby nie to, że rekin „używany” w kilku scenach nie jest żywy. Raz np. wyraźnie widać, że sam nie płynie, tylko został popchnięty na ofiarę, która łapie go i do siebie przyciąga…Mam nadzieję, że był sztuczny, a nie, że zabito go specjalnie na potrzeby produkcji.

Nie da się ukryć, że jak przystało no kręcony na szybko film z małym budżetem, She Gods of Shark Reef jest dosyć niedopracowanym obrazem. Co chwilkę wyłapujemy więc jakieś wpadki, nieścisłości i luki. Na przykład w wodach wokół wyspy podobno roi się od krwiożerczych rekinów, ale co chwilę ktoś sobie w oceanie pływa i nie zostaje zaatakowany. Nie wiemy skąd na wyspie biorą się nowe mieszkanki/dziewice, a także, kto i jakim cudem, odczytuje codzienne „flagowe” (kawałek szmatki na sznurku) komunikaty Pua. Uwaga mały SPOILERr: najbardziej rozbawiła mnie rozpacz królowej, która zalewa się łzami, gdy Mahia postanawia opuścić wyspę, a dosłownie parę chwil wcześniej, bezwzględnie i z kamienną twarzą sama wrzuciła ją, skrępowaną do wody na pożarcie rekinom. Koniec SPOILERA.

Aktorzy, krótko mówiąc drugoligowi, dali z siebie naprawdę sporo. I chociaż ich gra nie jest powalająco świetna, to tragedii też nie ma. Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście Bill Cord (Chris) i Don Durant (Lee), którzy – co trzeba docenić – musieli się nieźle natrudzić by siedząc w miniówkach zachować godność. Poza tym ich role nie są zbytnio wymagające, polegają głównie na prężeniu muskułów, prezentowaniu nienagannie natłuszczonych fryzur i wcielaniu się w schemat: banalnie zły facet kontra dobry naiwniak. Całkiem nieźle poradziły sobie także Lisa Montell w roli Mahi oraz Jeanne Gerson jako Pua – panie mimo dosyć emocjonalnej gry, nie przeszarżowały.

Ogólnie mówiąc: malutki budżet, prosta fabuła, nieskomplikowane dialogi, stereotypowe postacie, przepiękne widoki i naturalna sceneria. Można rzucić okiem z sentymentu „jak to się kiedyś kręciło filmy klasy B”. Ja się dobrze bawiłam.

Film dla każdego kto:

– lubi retro kino;
– lubi udawane sceny walki z charakterystycznym „klaskaniem ciosów”;
– uważa, że pogodą można sterować składając dziewice w ofierze;
– z wytęsknieniem wypatruje rekinich produkcji sprzed ery Szczęk;
nie straszna mu wyspa zamieszkała przez same kobiety;
– chce popatrzeć na półnagich mięśniaków;
– zastanawia się czy istnieją kultury w których czci się rekiny;
– chce zobaczyć film z najmniejszym rekinem-mordercą wszech czasów;
– marzy mu się wyspa kobiet.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com