Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #60 Napalony megalodon to wściekły megalodon!

Nie rozumiem dlaczego polskie tłumaczenie tytułów – co by nie było części cyklu – jest tak bardzo niekonsekwentne. Przy pierwszej części ktoś zaszalał, ze starcia gigantycznego rekina z ogromną ośmiornicą uczyniono bowiem: Megaszczęki kontra Megamacki. W drugiej, całkiem sensownie, nikt się nad tytułem nie wysilał, zwyczajne Megarekin kontra Krokozaurus – zamiast wymyślnych Megaszczęk, Megałusek lub Megagada – jasno dawało do zrozumienia, co się będzie działo na ekranie. Nie wiedzieć czemu, trzecia część harców megalodona została zatytułowana Starcie potworów, zamiast np. Megarekin kontra Mecharekin. O ile więc przy dwóch poprzednich częściach było przynajmniej oczywiste, że chodzi o serię z MEGA-, o tyle przy trzeciej polski widz może poczuć się nieco zagubiony.

Żeby było jeszcze ciekawiej powstała już czwarta część przygód sympatycznego chrzęstnoszkieletowego pt. Megarekin kontra Kolossus, czyli zwyczajnie i normalnie. Zanim jednak megalodon zmierzy się z Kolossusem (napędzaną czerwoną rtęcią pamiątką z czasów zimnej wojny) musi stoczyć bój z mecharekinem, o którym to wam dziś opowiem.

W przyholowanej do Egiptu bryle lodu (to taka metoda walki z suszą) ukrył się kolejny megalodon. Kapitan statku (który podobno cytuje Bukowskiego!) nie miał niestety pojęcia, że wiezie ze sobą pasażera na gapę, za co przyszło mu, pośród krzyków i wrzasków, zapłacić najwyższą cenę. Na szczęście dla innych, w oczekiwaniu na kolejną inwazję prehistorycznych rekinów, ludzkość stworzyła (a tak jej się przynajmniej wydaje) superbroń. Kto oglądał „Pacific Rim” ten wie, że gdy wielkie potwory atakują naszą planetę, trzeba w odpowiedzi zbudować wielkie roboty. Bohaterowie naszego filmu nie przespali tej lekcji, więc gdy w światowe rynki uderza kryzys, a w oceanach zaczyna brakować ryb, postanawiają pokonać gigantycznego winowajcę MECHANICZNYM (mega)rekinem. Przecież to jedyne logiczne wyjście, nieprawdaż?

Ta część przygód sześćdziesięciometrowego, napalonego (tak, dobrze widzicie) rekina wyróżnia się na tle wcześniejszych jakością wykonania. Efekty specjalne zdecydowanie są na wyższym poziomie, rekin ma nawet bruzdy i otarcia.. Jeżeli zaś chodzi o fabułę, dialogi itd. – niestety od gadających na ekranie głów momentami powiało porządnie nudą. Pod tym względem lepsza była już nawet pierwsza część, do której zresztą w filmie nawiązano. W pierwszych scenach bowiem, mecharekin walczy z dwoma ogromnymi kałamarnicami. Jako ciekawosteczkę zdradzę wam, że pokonuje je dzięki swojej tajnej broni zwanej wężoskórą. Jeśli nie wiecie o co chodzi, nie martwcie się, ja też nie do końca zrozumiałam ten zamysł.

W Starciu potworów nie mogło zabraknąć błyszczącej jak zwykle inteligencją, pani doktor Emmy MacNeil (występująca także w pierwszej i drugiej części Deborah Gibson). Tym razem powaliła mnie na łopatki stwierdzeniem – wygłoszonym ze śmiertelną powagą – że zachowanie obserwowanego osobnika jest całkowicie typowe dla tego gatunku. No cóż, najwyraźniej uzbrojona w wehikuł czasu, pani doktor to prawdziwa znawczyni tematu prokreacji prehistorycznych megalodonów. Nie jest tajemnicą, że w grupie aktorów, grających za paczkę gwoździ, w „zetkach” coraz częściej pojawiają się „gwiazdy” nieco większego kalibru. Tym razem w pierwszoplanową rolę niepokonanego Jacka wcielił się Christopher Judge (bardziej znany jako Tilk z Gwiezdnych wrót). Jego filmową partnerką/żoną, Rosie, została mniej znana, ale mająca spory dorobek Elisabeth Rohm. Stanowią oni małżeństwo idealne: on udaje, że rzuca palenie, a ona ma problemy z alkoholem (zalewa traumę sprzed lat, której powagi możemy się domyślać, ponieważ zaszczycono nas tylko rozmytymi fragmentami wspomnień). W każdym razie Rosie, jako, że zna najlepiej mechaniczną, tajną broń w kształcie rekina, zasiada za jej sterami. Niestety mimo zapewnień, że jest inaczej, zupełnie nie potrafi tą konserwą kierować, o czym widz ma wielokrotnie szansę się przekonać. Najbardziej rozbawiła mnie scena w której super nowoczesny moduł sztucznej inteligencji, mający wgląd we wszelkiej maści radary i czytniki nie może namierzyć megalodona, ale nasza bohaterka wie lepiej, ona przecież „widzi”, więc odpala torpedy. Efekt jest taki, że trafia w głazy, który zatapiają puszkę w której siedzi. Kurtyna.

Los pozostałych torped nie jest lepszy. Megarekin odbija je niczym piłeczki pingpongowe i płynie dalej robić to co rekiny, lubią najbardziej, czyli zatapiać kolejne statki i platformy. Koniec końców, nie mogąc znieść porażek i przypałów Rosie (a kto by to wytrzymał?), moduł sztucznej inteligencji – Nero – przejmuje stery. Pech chce, że w wyniku uszkodzenia się buntuje i zwraca przeciwko każdemu, kto stanie mu na drodze. W takiej sytuacji naszym bohaterom nie pozostało nic innego, jak wystawić go jako konkurenta rozjuszonemu (pamiętajmy, że szuka on usilnie partnerki) megalodonowi. Troszkę szkoda, bo liczyłam na to, że będą robotem udawać samicę. Jak się łatwo domyślacie, film kończy się obowiązkowym wybuchnięciem wszystkiego.

Z początku nie mamy w filmie zbyt wielu wizualnych urozmaiceń. Oglądamy głównie wnętrze statku (jak na „zetki” niczego sobie), mostek, atak rekina: na stacje wiertniczą, samolot, most, statek, następnie znów wnętrze statku, mostek, atak rekina na… I tak aż do momentu, w którym blaszak włącza „tryb płaza” (!!!) i przepełza groteskowo przez miasto, przypominając przy tym niewydarzoną platformę, która zerwała się z jakiejś parady. Ostanie sceny znacznie rekompensują więc wcześniejszą bezbarwność. Maszyna z metalową paszczą, metalowymi zębami i czerwonymi oczami, sunąc przez miasto (jeśli to możliwe, to z groźną miną) wykracza bowiem poza granice tego, co można jednorazowo przyswoić. Człowiek z wrażenia przestaje w ogóle słuchać tego, co mówią bohaterowie. Zaczynają mu więc (co za ulga!) umykać popisy scenarzystów, które każą bohaterom większość dyskusji ucinać argumentacją: „nie bo nie” lub „tak, bo tak”.

Nie wiem czy uznać reżysera za debiutanta. Emile Edwin Smith w 2010 roku uczynił już sześciominutowy The Grove. Starcie potworów z 2014 roku jest jednak jego pierwszą pełnometrażową produkcją. Film, co by nie mówić, ma swoje atuty, ale z dotychczasowych filmów o megalodonie, moim faworytem nadal pozostaje część z Korokozurusem: za morderczego guźca, podróbkę Indiany Jonesa i dźwięki wydawane przez zdychające ryby.

To film dla każdego, kto:

– chce zobaczyć film o napalonym megalodonie;
– zainteresuje się rekinią wersją filmu „Pacific Rim”;
– oglądał dwie poprzednie części MEGA-, i jest w stanie znieść więcej absurdów;
– nie oglądał poprzednich części i ale i tak jest gotów na nowe wyzwanie;
– chce zobaczyć konserwę w kształcie rekina z bronią w postaci wężoskóry;
– nie będzie się za bardzo zastanawiał dlaczego roborekin sunie przez miasto w trybie płaza;
– kochał Tilka z „Gwiezdnych wojen”;
– lubi motyw zbuntowanej sztucznej inteligencji;

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com