Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Świt żywych klaunów

Pierwsza scena i już wszystko wiadomo. Znudzony klaun posuwa laskę, tuż przed wyjazdem na „szychtę” z „przeklętymi gówniarzami”, czyli na dziesiąte urodziny Toma. Dziewczyna po fakcie, niekoniecznie rozanielona, „niucha” po domu za ciastkami. Po takim wstępie powinnam była wyłączyć, ale wbrew wszystkiemu brnęłam dalej.

Nasz antybohater (w tej roli Ross Noble), gdy wreszcie dociera na miejsce, prawie rozjeżdżając swoich klientów, wykazuje się totalnym brakiem profesjonalizmu. Wykonuje swoją pracę niedbale – pewnie ma śmieciową umowę – nie próbując nawet udawać, że zależy mu na młodej widowni. Dzieci zresztą też nie ułatwiają mu pracy – ciągle mu dokuczają, demaskując braki w warsztacie – istne małe potwory. W pewnym momencie przesadzają jednak i w wyniku psikusa, urodzinowa atrakcja wieczoru, w dość głupawy i nieprzyjemny sposób, traci życie. W agonii Stitches próbuje jeszcze zabić solenizanta, ale jako typowemu nieudacznikowi, nawet to mu nie wychodzi. Potem odbywa się jakaś bliżej niezidentyfikowana, tajna ceremonia pogrzebowa, mająca na celu ukrycie w Krypcie Klaunów JAJKA z wizerunkiem nieżyjącego. Każdy klaun jest bowiem niepowtarzalny  i ma swoje jajko…nie warto jednak w ten motyw głębiej wnikać. Przedstawiciel stowarzyszenia klaunów urządzających tę ceremonię, bełkocze coś o tym, że klaun, który nie dokończył imprezy nie zazna spokoju. Słusznie wnioskujemy z tego, że nasz rozkoszny tytan pracy kiedyś powróci – nadszarpnięty słusznym zębem czasu. Mija 6 lat, z uroczego dziesięciolatka, główny bohater staje się szesnastoletnim popychadłem i szkolnym wyrzutkiem. Dojrzewanie nie jest łatwe, zwłaszcza, gdy ciąży na kimś trauma. Tom zostaje jednak wmanewrowany w urządzenie imprezy urodzinowej, czego nie robił od pamiętnego zdarzenia. I jak się spodziewaliśmy, nie może zabraknąć na niej najważniejszego gościa, który przybędzie by wyrównać rachunki z kinderbalu.

Stitches, czyli pseudonim artystyczny zombie-klauna doskonale pasuje do antybohatera z nożem w oku i kiepską fryzurą. Niestety nic poza tym. Film miał potencjał, by stać się poważnym horrorem, z tego pomysłu naprawdę można było coś wycisnąć. Zresztą w Klaunie z 2014 roku, reżyser Jon Watts udowodnił, że w ogóle z tego pozornie przeżutego już motywu, można stworzyć ciekawy, pełen grozy obraz, podobnie jak udało się to Kingowi. Zamiast tego producenci Strzeż się klauna, postawili na: tanie gagi, lejącą się jak z cysterny czerwoną farbę i wulgarne, genitalno – analne poczucie humoru. Dla fanów horroru znajdzie się tutaj niewiele, żeby nie powiedzieć, że nic. Fanów komedii – tylko tych specyficznych, czarnych, ale bez zacięcia intelektualnego – może coś zadowoli. Jedyna scena, która mnie szczerze rozbawiła, to pogoń na trójkołowym rowerku, rodem z Morderczych Klownów z kosmosu (podobnie zaczerpnięto z stamtąd pomysł na scenę z gadającym trupem – kukłą). Właściwe odniosłam wrażenie, że cały film jest niezgrabnym ukłonem w stronę lat osiemdziesiątych. Szkoda tylko, że wtedy klowny bawiły, a tutaj tylko zniesmaczają, podobnie jak żałosna fryzura dyrektora szkoły i tragiczna scena z kotem, która nie wiem kogo mogłaby rozśmieszyć.

Reżyser, Conor McMahon (Martwe mięso), zakpił również z elementów gore.  Fakt faktem podobały mi się niekonwencjonalne i oryginalne metody uśmiercania kolejnych dzieciaków: parasolka w oku, otwieracz do czaszki, baloniki z jelit. Niestety ich wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Zostały maksymalnie przerysowane. Stitches zabija tak sztucznie, jak Victor Crowley (Topór): bez najmniejszego wysiłku rozrywając, odrywając itd. Ofiary podobnie, jak we wspomnianym filmie, również drą się i wierzgają mimo np. wyrwanego kręgosłupa. Mają  przy tym w sobie tyle czerwonego płynu, że mogliby spokojnie zapełnić kilka banków krwi. Rzeź jest tak nierealna, tak przejaskrawiona w swojej „gorewatości”, że kompletnie się nad nią nie zastanawiamy. Nie wzrusza nas również wewnętrzna walka Toma – jeśli ktoś w ogóle zauważy, że takowa ma miejsce.

Na próżno więc szukamy tutaj cienia napięcia. Hiperbolizacja kiczu zamiast podkreślać komizm, przytłoczyła go swoją nachalnością. Aktorstwa nie ma jak oceniać, jest dostosowane do poziomu filmu i pod tym względem aktorzy dali z siebie wszystko, czyli dorzucili swoje trzy grosze do ogólnej kloaki. Drażniła mnie nieco Kat wyglądająca na trzydziestolatkę. Postanowiłam więc sprawdzić, ile wcielająca się w nią aktorka ma lat, zazwyczaj bowiem TE sprawy, aż tak nie rzucają się w oczy. Okazało się, że grająca szesnastolatkę Gemma Leah- Devereux, podczas zdjęć miała 28 lat. Nawet w takiej produkcji znalazło się jednak coś na plus: przejścia kamery, zbliżenia i montaż, czyniący z końca jednej sceny początek drugiej, np. ta z wyciskaniem pryszcza – wyszła naprawdę świetnie. Ogólnie szkoda na tę produkcję większej uwagi. Chyba, że ktoś ma akurat ochotę obejrzeć coś niewymagającego myślenia.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com