Sport to zdrowie, podobno
Wystarczyło jedno poświęcone lekturze, deszczowe popołudnie, bym przekonała się, że całe życie mnie okłamywano. Zresztą nie tylko mnie, każdy z nas słyszał przecież miliony razy, że „sport to zdrowie!”. No cóż kochani, bzdura na kiju, zwłaszcza gdy się z nim przesadzi i bez głębszej refleksji weźmie udział w eksperymentalnym cyklu treningowym.
Taki właśnie trening przygotował dla swoich podopiecznych doktor Ames. Wmawiając rodzicom, że w zupełnie naturalny sposób stawia na nogi ich cherlawe pociechy, faszeruje je mieszankami witamin i hormonów czyniąc z nich prawdziwe maszyny do wygrywania. Niestety, gdy „cudowna” metamorfoza zaczyna wymykać się spod kontroli i do nielicznych zaczyna docierać przykra prawda, jest już za późno, a firma dla której pracuje nasz doktor nie toleruje buntowników… Boleśnie przekonuje się o tym rodzina Tannerów, gdy awansowany nagle Blake wraz z najbliższymi zmienia miejsce zamieszkania. Przeprowadzka, jak się okazuje, to nie tylko lepsza posada, większe pieniądze i cudowny dom, to także niepowtarzalna szansa dla jego syna Marka. Chłopak z powodu przebytej choroby przestał rosnąć, nie ma więc szans spełnić oczekiwań ojca i zostać sportowcem. Jego dzieciństwo i okres dorastania do najłatwiejszych więc nie należą, zwłaszcza, że nawet gdyby mógł grać w football to i tak by tego nie chciał – woli hodować króliki (co doprowadza Blake’a do rozpaczy). Dzięki nowatorskim działaniom Amesa, Mark ma jednak szansę stać się kimś, kim nigdy nie przypuszczałby, że chciałby być. Blake Tanner może być z siebie dumny (przynajmniej do czasu).
Aby pokazać nam jak łatwo żerować na ślepej ambicji i jakim działaniom tak naprawdę zawdzięczamy postęp medycyny (i nie tylko), John Saul zabrał czytelnika do Silverdale. Owo cud-miasteczko każdemu nowemu mieszkańcowi wydaje się być rajem. Euforyczne zaślepienie mija jednak, gdy jego „idealność” zaczyna bardziej uwierać niż cieszyć. Nic dziwnego skoro wszystko tutaj jest sterowane przez Tarren-Tech. W Stworze mamy więc małe miasteczko, wrażliwego nastolatka który kocha swojego psa, mamę i króliki, ładną dziewczynę, drużynę footbalową, wszechwładne konsorcjum, eksperymenty i sporo ludzkich dramatów. Wszystkie te elementy zazębiają się i zgrabnie łączą, tworząc lekką w odbiorze powieść, której wartka akcja nie pozwoli nam się nudzić.
W Stworze tak naprawdę mało co ma szansę nas zaskoczyć. Prosta fabuła od początku zmierza w przewidywalnym kierunku. Na szczęście nie odbiera nam to przyjemności z lektury. John Saul zdradzając nam myśli swoich bohaterów, sprawia, że stają się nam bliscy i ich los nie jest nam obojętny. Książka świetny klimat zawdzięcza także nienachalnemu, umiarkowanemu napięciu. Saul doskonale wie, że nie należy w takiego typu konstrukcjach przesadzać, cienka granica bowiem oddziela je od śmieszności. Jego powieść to idealny scenariusz dla typowego horrorku klasy B (okładka Phantom Pressu nie pozostawia zresztą wątpliwości), który niekoniecznie nas przerazi, ale na pewno zapewni dawkę solidnej rozrywki.
Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!