Wieczór z rekinem #91 Klątwa i TABU. Ostatni film wielkiego Murnaua
W poszukiwaniu filmów z rekinami podróżowaliśmy już w czasie m.in. do 1967 roku, w którym to premierę miał Shark z Burtem Reynoldsem, do 1958 i uroczego She Gods of Shark Reef, a nawet do 1932 roku i nietuzinkowego Tiger Shara. Wciąż szukam odpowiedzi na pytanie, kiedy powstał najstarszy film, w którym pojawiły się rekiny. Póki co, za takowy mogę uznać – ale pewności nie mam – Tabu. A Story of The South Seas F.W. Murnaua z 1931 roku, w którym możemy podziwiać krótką, podwodną potyczkę poławiacza pereł z żarłaczem białym. Właściwie, to dwie potyczki, tylko jedna z nich jest bardziej „namacalna”, a druga bardziej sugestywna. I różnie się kończą.
TABU naruszyło TABU
Jak zapewne wiecie, czasami historie powstawania filmów są równie fascynujące jak one same. Ich znajomość niejednokrotnie pomaga lepiej zrozumieć ukryte w obrazach sensy i docenić ich walory artystyczne. Do takich właśnie należy opowieść o ostatnim dziele Murnaua (który dał światu również Nosferatu, Ostatni śmiech i Wschód słońca). Mam wrażenie, że mrok, niepokój, nerwowość i wyczerpanie, które towarzyszyły reżyserowi podczas powstawania Tabu są w tej produkcji wyczuwalne. A to, że nie trudno je wychwycić nawet teraz, gdy spogląda się na niego z perspektywy 2021 roku, świadczy o niesamowitej magii tego kina.
Ale co się takiego stało? Już wyjaśniam. Wszystko zaczęło się od tego, że reżyser zmęczony amerykańskim stylem życia opuścił Hollywood i popłynął ku wyspom polinezyjskim, by zrealizować obiecujący projekt wspólnie z Flaherty’m. Szybko okazało się, że ich skromne fundusze nie pozwalają na zbyt wiele szaleństw i w ramach oszczędności Murnau dał grupie Tahitańczyków przyspieszony kurs obsługi kamery i uczynił z nich ekipę filmową. Flaherty, chcąc zadbać o jakość materiałów nie często bywał na planie, zbyt późno dowiedział się więc, że wspólnik zmienił bez jego zgody scenariusz. Czując się oszukany, gdy tylko stało się to możliwe sprzedał, swoje udziały w filmie. To zmusiło Murnau do edycji wszystkiego i prawie zbankrutował, spłacając wszystkich wierzycieli.
Nie tylko wypalenie i problemy finansowe męczyły Murnau. Wszystko czego się w związku z filmem nie tknął szło jak po grudzie. Stało się tak podobno dlatego, że kręcąc Tabu, naprawdę złamał Tabu, ponieważ zbezcześcił święte dla tubylców miejsca. Podobno za wszystkie swoje wykroczenia został kilkukrotnie przeklęty przez starego kapłana Tugę. Murnau nie słuchając niczyich ostrzeżeń postawił swój bungalow w miejscu dawnego cmentarza i wybierał na plan zdjęciowy miejsca kultu. Pewnego dnia, gdy próbował przybić kamerę do świętej skały – nagle wezbrała fala, która roztrzaskała dwa kanoe, zniszczyła kamery i porwała wiele metrów, nagranej już, taśmy. Po tym wydarzeniu, z niewyjaśnionego powodu pochorowało się dwóch statystów. Innym razem, gdy w nocy nagrywano ucieczkę bohaterów, reflektory nie dawały dosyć światła, więc reżyser wymienił je na lampy magnezowe, z których jedna wybuchła, raniąc twarz członka ekipy. Zanim ukończono nagrywanie w niewyjaśnionych okolicznościach utonął także chiński kucharz. Pech gonił się z pechem…
Mimo wszystkich złych znaków i klątwy, tubylcy lgnęli do Murnau, bo był uprzejmy i hojnie płacił. Zostawił im nawet wybudowaną na potrzeby filmu wioskę. Złośliwi twierdzą, że chociaż wyjechał z wysp, nie umknął przeznaczeniu, ponieważ zginął 11 marca, tydzień przed planowaną premierą (niektóre źródła podają, że w noc premiery, ale ta odbyła się 18 marca) w wypadku samochodowym. Jego samochód spadł ze skarpy w Kalifornii.
ROMEO I JULIA
Tabu, to przede wszystkim film, który ma fabułę. Co prawda dosyć mało odkrywczą i prostolinijną, bo opartą na dobrze znanym nam konflikcie tragicznym, którego jedynym rozwiązaniem jest śmierć, ale to naprawdę miła odmiana po tym, co niejednokrotnie serwują nam współcześni twórcy.
Para zakochanych, miejscowy idol a zarazem najlepszy rybak Matahi i eteryczna córka wodza Reri (Anne Chevalier), na początku filmu wiodą dosyć sielankowe życie na Bora Bora. Głownie bawią się z przyjaciółmi i dokazują w pięknych okolicznościach przyrody. Niestety ich szczęście nie może trwać wiecznie. Pewnego dnia na wyspę przybywa emisariusz Hitu. Starzec informuje zebranych, że święta dziewica z wyspy Fanuma odeszła i zdecydowano, że ma zastąpić ją Reri. Od tej chwili dziewczyna staje się tabu, nietykalną.
Wszyscy oprócz zakochanych są dumni z zaszczytu, który spotkał ich wioskę, wyprawiają więc wielką ucztę na cześć Hitu. Młodzi, jak to młodzi, zrozpaczeni i rozgoryczeni ryzykują wszystko i uciekają, by zaznać razem szczęścia. Przez jakiś czas im się to nawet udaje, ponieważ trafiają do miejsca gdzie „starzy bogowie” nie mają aż takich wpływów. W nowym miejscu silny niczym tryton Matahi zostaje najlepszym poławiaczem pereł, jednak nie zna wartości pieniądza i daje się oszukiwać cwanym wygom. W lot łapiemy, że nasi bohaterowie może i uciekli od dusznej plemiennej atmosfery, ale w zamian trafili w objęcia zgniłego i bezdusznego „cywilizowanego” świata, w którym jednostka i jej szczęście też nie ma większego znaczenia. Gdy przeszłość zaczyna się o nich upominać, by mieć za co i móc dalej uciekać, Mathai postanawia zanurkować w poszukiwaniu pereł w lagunie strzeżonej przez żarłacza białego. W międzyczasie Hitu znajduje Reri…
Od początku czujemy, że ta historia nie skończy się dobrze. Nie wiemy tylko czy to Mathai pęknie serce, Hitu zostanie zabity za niedopełnienie obowiązku, czy Reri za zdradę. Tabu jest bowiem ponadczasową, okrutną opowieścią o zakazanej miłości, mściwych bogach i poważnych konsekwencjach przeciwstawiania się religijnym tradycjom. A także o tym, jak niewiele znaczymy dla innych bez względu na to czy wyznają wiarę w boga, czy w pieniądze.
CZASAMI MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ
Większość obsady filmu to Polinezyjczycy, co chociaż było skutkiem cięcia kosztów produkcji, okazało się strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu bowiem, nie ma w Tabu miejsca na maskaradę ani oszustwo. Zamiast przebierańców, podziwiamy na ekranie czysty żywioł i niesamowitą ekspresję. Doskonale w sowich rolach poradzili sobie także ubrany w opalone słońcem mięśnie Matahi i zwiewna Reri. Najbardziej przerażającą postacią jest oczywiście niewzruszony Hitu, który wyraża wszystko, głównie dezaprobatę, spojrzeniem. Zakochani nieszczęśnicy mogą się miotać, uciekać, błagać, zaklinać – on jest jak skała. To niesamowite ile można powiedzieć bez używania słów.
Mimo problemów finansowych, które wymusiły na reżyserze czarno-biały obraz, zatrudnienie naturszczyków, mimo buntowniczego nastawienia Murnau – i nie chodzi tylko o łamanie tabu, ale niewykorzystanie w filmie dźwięku – mimo prześladującego ekipę pecha, końcowy efekt zachwyca. Wszystko tutaj ze sobą zagrało: obraz, postacie, partytura Hugo Riesenfelda, a nawet napisy w formie ogromnych notatek i listów. Ukoronowaniem produkcji są nagrodzone Oscarem zdjęcia Floyda Crosby’ego.
MAGICZNY I STRASZNY
Mimo wesołego i beztroskiego początku, Tabu to film pełen mroku. Odnajdujemy w nim, to wszystko czego się boimy: bezsilność, beznadzieję i pożerającą nas pustkę. Trzeba jednak przyznać, że mimo swego okrucieństwa, to niezwykle piękna i ponadczasowa historia.
Dla każdego kto:
– lubi opowieści o zakazanej miłości i mściwych bogach;
– chce zobaczyć , jak wygląda podwodna scena z rekiem nakręcona w 1931 roku;
– nie zna jeszcze ostatniego dzieła Murnaua, za które został przeklęty;
– lubi ekspresję niemych filmów;
– lubi wyprawy w przeszłość;
– kolekcjonuje zapomniane perełki;
– towarzyszy mi dzielnie w realizacji rekiniego projektu.