Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Kto zabił Mariannę Biel?

Lekka komedia kryminalna w sam raz na upalne wieczory? A jakże! Debiut Marty Matyszczak jako rozrywkowe, pełne humoru czytadło sprawdziło się w tej roli znakomicie. W przypadku tej książki trudno mi jednak o wyważoną opinię. Muszę się bowiem przyznać, że w Tajemniczej śmierci Marianny Biel, nie zelektryzowały mnie ani humor, ani intryga, ani postacie, tylko bliskie mi miejsce akcji: tak jak autorka urodziłam się w Chorzowie! Nie wyobrażacie sobie nawet jaka była moja radość, gdy okazało się, że postanowiła ona dokonać swojej literackiej zbrodni przy ulicy 11 listopada. Niedaleko tej konkretnej ulicy spędziłam wczesne dzieciństwo, mieszkali tam również bliscy znajomi moich rodziców. Jako, że byłam mała, z częstych wizyt pamiętam tylko pojedyncze, urwane obrazy. W jednym z najintensywniejszych i najwyrazistszych pojawia się wejście do kamienicy: bardzo wysoka, wiecznie zalana i zdecydowanie nie pachnąca kwieciem sień. Może to niezbyt zachwycający widok, ale najwyraźniej z jakiegoś powodu to dla mnie ważne wspomnienie… Co ważniejsze książka Marty Matyszczak sprowokowała mnie do tego bym zrobiła sobie wycieczkę i podążyła tropem bohaterów. Z zaciekawieniem spacerowałam więc po okolicy, znalazłam nawet familok, w którym mieszkali wspomniani już znajomi rodziców i parę innych „atrakcyjnych” zakamarków. Wyobrażałam sobie również jakby to było, gdyby wydarzenia opisane w książce miały tutaj naprawdę miejsce i jaką rolę odegrałyby w nich mijane przeze mnie osoby. Czy któraś z nich była by w stanie zabić bezbronną staruszkę?

W swojej pierwszej powieści Matyszczak wplotła w dobrze sobie znany krajobraz okropną zbrodnię. Marianna Biel już dawno stała się niewidzialna dla otoczenia. Nic więc dziwnego, że nikt nie zauważył jej zniknięcia. I pewnie z samotnej staruszki zostały by tylko oczyszczone przez szczury kości, gdyby do familoka przy ulicy 11 listopada nie wprowadził się nowy lokator. To co w dniu swojej przeprowadzki Szymon Solański zastał w piwnicy, do miłych widoków nie należało: pośród potłuczonych słoików z konfiturami znalazł bowiem porządnie nadgryzione zwłoki. Zaalarmowana policja stwierdziła, że Marianna miała nieszczęśliwy wypadek, ale Szymon czuł, że coś tu jest nie tak. Zapomniana aktorka musiała komuś zajść za skórę na tyle mocno, że postanowił się jej pozbyć. Jak na detektywa przystało, Solański wspierany przez psa Gucia i dziennikarkę Różę, zaczął na przekór wszystkim prowadzić swoje własne śledztwo. W efekcie to czego dowiedział się o mieszkańcach kamienicy przeszło jego najśmielsze oczekiwania, ale co najważniejsze udało mu się wytropić mordercę. I nie tylko jego. Bo jak się okazało budynek pod numerem 113 przy ulicy 11 listopada ma zadziwiająco burzliwą historię.

Kolejne wydarzenia poznajemy z kilku punktów widzenia. Praktycznie każdy bohater książki, nawet ofiara, odsłania przed nami swoje sekrety i sekreciki. Obserwujmy ich troski, obawy, lęki, paranoje i doświadczany z nimi ich samotności. Z kolejnych podrzucanych nam kawałeczków odtwarzamy pogmatwane ludzkie losy, które w pewnym momencie zasupłały się już tak bardzo, że tragedia stała się nieunikniona. Wielogłosowość narracji bardzo dobrze się w tej historii sprawdza, ale wydaje mi się, że autorka z rozdawaniem głosów się odrobinkę zagalopowała. Swoimi spostrzeżeniami dzielą się z nami bowiem nawet postacie, które nie wnoszą do powieści niczego poza tym, że zajmują w niej trochę miejsca.

Nakreślone z humorem portrety mieszkańców kamienicy są bardzo wyraziste. Jednak na pierwszy plan wysuwa się trójka bohaterów. Szymon Solański, to eks-policjant a obecnie detektyw, który nie przyjmuje zleceń, gdyż śledzenie niewiernych małżonków go nie bawi. Zresztą może to i lepiej dla potencjalnych klientów, ponieważ na pewne kwestie pozostaje on wyjątkowo ślepy i głuchy.  Dzielnie wspiera go topiąca smutki w jedzeniu i alkoholu  Róża, w której powrót szkolnego kolegi rozbudził dawno uśpione tęsknoty i wspomnienia. Wysiłki tej mocno skontrastowanej dwójki, częściej kończą się „przypałem” niż sukcesem, ale zdecydowanie to one stanowią siłę napędową akcji. Największą sympatię czytelnika wzbudza jednak nikt inny, jak tylko przeuroczy Gucio. Kundel na trzech łapach, którego detektyw „ratuje” ze schroniska (a z którego pierwowzorem mieszka pisarka), ma wyjątkowo wyostrzone poczucie humoru, cięty żart i chętnie dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami. O ludziach głównie. A jako, że nie przebiera w słowach i świetnie zna gwarę, jego wypowiedzi w większości są rozbrajające. Momentami autorka za bardzo skupia się jednak na tym, żeby czytelnika rozśmieszyć, a zbyt duże nagromadzenie żartów i „wypadków”, sprawiło, że zaczęły sprawiać wrażenie trochę podanych na siłę. Na szczęście dzieje się tak naprawdę rzadko.

Wydobywane na światło dzienne sekrety mieszkańców familoka, co chwilę rzucają cień podejrzeń na kogoś innego. Autorka dosyć sprytnie żongluje wątkami i chociaż jej intryga nie jest jakoś specjalnie zaplątana, to dosyć długo nie możemy mieć stu procentowej pewności, kto stoi za śmiercią Marianny Biel. Niestety końcowy zwrot akcji, zupełnie zbędny dla uważnego czytelnika, nieco kuleje. Ma on swoje uzasadnione miejsce w fabule, ale został zbyt mocno wyeksponowany i z tego powodu, jak dla mnie, nie spełnił swojej funkcji. Także cichy bohater, który w kluczowym momencie przybywa znikąd by uratować bohaterów, pasował mi tutaj jak pięść do oka. Nie oszukujmy się jednak, na zakończeniach potrafią „wyłożyć się” zaprawieni w bojach pisarze, a co dopiero debiutanci. Nie ma się więc czego w sumie czepiać.

Tajemnicza śmierci Marianny Biel uderza w obyczajowe nuty, autorka nie poskąpiła nam uwag o współczesności, tym co się wyrabia obecnie z tym naszym światem i socjologicznych obserwacji. Chociaż Matyszczak odrobinkę przebudowuje swoje rodzinne miasto, to nie da się ukryć faktu, że bardzo dobrze zna okolice o których pisze. Robi to świadomie i ze sporym dystansem. Nie maluje fałszywej laurki, ani nie próbuje ukrywać prawdy pod toną brokatu. Mało reprezentacyjna dzielnica pozostaje w jej powieści mało reprezentacyjną dzielnicą. Opisywana przez nią poharatana rzeczywistość chorzowskiej ulicy, to po prostu świat po przejściach, taki z jakim zderzamy się na co dzień. Mimo drobnych potknięć jej powieść to całkiem niezła lektura. Dla mnie głównie ze względu na sentymentalną podróż i futrzastego bohatera.

Długich dni i zaczytanych nocy Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com