To nie piekło, to Holandia!
Moja babcia mawiała: złego diabli nie biorą. W sumie twierdzenie jak najbardziej słuszne, skoro ktoś jest na wskroś zły to i tak trafi do piekła, więc nie ma co tracić energii i polować na jego duszę. Co innego jeśli grzesznik ma sumienie i istnieje ryzyko, że za jakiś czas zacznie szczerze żałować tego co zrobił i wymknie się w ten sposób Lucyferowi. Wtedy należy kuć żelazo póki gorące i łapać delikwenta! Czyli naciągnąć go na tanią wycieczkę objazdową po holenderskich młynach i wywieźć wprost pod bramy piekła. A tam już zajmie się nim diabelski młynarz. Trzeba przyznać, że gdyby rzeczywiście miał on taką moc przerobową jak pokazano to w The Windmill massacre, to w krótkim czasie zlikwidowałby zagrożenie przeludnienia naszej planety (a już na pewno Europy).
Los plew oddzielanych od ziarna, czekał grupę nieznajomych sobie osób, które postanowiły wybrać się na, z pozoru, niewinną wycieczkę. Niestety zamiast odprężyć się podczas zwiedzania, utknęli w zepsutym autokarze po środku niczego – dokładniej rzecz ujmując: niedaleko piekielnego młyna. Nie trzeba było długo czekać na to, by sługa szatana zabrał się do pracy i zaczął eliminować kolejnych bohaterów, dręcząc ich przy tym ich wstydliwymi sekretami. W międzyczasie ofiary: odkrywają, że nie ma zasięgu, tracą jedyny środek lokomocji, wzajemnie się oskarżają, kłócą, próbują uciekać, rozdzielają się, krzyczą i toczą jałowe dyskusje. Rewelację na temat piekielnego młynarza przyjmują wzruszeniem ramion i nic sobie z niej nie robią. Co jest nie do pomyślenia, znajdując się w sytuacji bez wyjścia, właściwie nie szukają sposobu na unicestwienie zagrożenia! Są tak zobojętniali, że w widzu również włącza się totalna znieczulica. Niestety już na pierwszy rzut oka widać, że przy scenariuszu do tej produkcji wysilono się tyle co kot napłakał. A szkoda, bo legenda o morderczym młynarzu, jeśli odpowiednio pociągnąć ten wątek, mogłaby na stałe wpisać się w poczet innych horrorowych motywów i stać się zaczątkiem jakiegoś krwawego cyklu. Póki co, na to się nie zanosi, chyba, że ktoś ów świetny pomysł lepiej w przyszłości wykorzysta.
Pierwszy dokonany na naszych oczach mord stanowił zapowiedź niezbyt wyrafinowanej ale krwawej rąbanki, ta jednak nie nastąpiła. Kolejne egzekucje w większości są mało spektakularne i pozbawione dosadności. Może gdybyśmy darzyli bohaterów chociażby maleńką sympatią, to poruszyły by nas one nieco bardziej. Niestety tak samo jak azjatycki turysta, lekarz z blizną, uciekająca przed przeszłością nastolatka, tak i ojciec pracoholik nie mają nam niczego do zaoferowania – są nieprzekonujący i nudni, a ich dramaty niewiele nas obchodzą. Razem z innymi ofiarami zlewają nam się w jedną masę, więc nikomu nie kibicujemy. Za taki stan rzeczy – nie ma się co oszukiwać – taką samą winę ponosi fatalne aktorstwo, jak i kiepsko rozpisane postacie. Jedynym światełkiem w tym pogrążonym w mroku tunelu, paradoksalnie jest sam młynarz (Kenan Raven). Niemy sługa piekieł wykonuje swoje zadanie z ogromnym zaangażowaniem i bez cienia zawahania. A na dokładkę jego wygląd w pełni odzwierciedla jego na wskroś złą duszę: oszpecona twarz, resztki spalonych włosów i imponująca kosa w rękach. Trzeba przyznać, że to postać wyrazista i konkretna, na pewno nie chcielibyśmy go spotkać wieczorem na ulicy, nie mówiąc już o zapadłej holenderskiej wiosce…
Oczywiście nie należało spodziewać się cudów po filmie, który miał po prostu być o zabijaniu. Diabelski młyn to jednak kolejny dowód na to, że na z pozoru najprostszych rzeczach można sobie połamać zęby, jeśli się je potraktuje po macoszemu. A tutaj niedbałość twórców jest widoczna na każdym kroku. Podczas seansu brak umiejętności nadania opowieści właściwego tempa i budowania klimatu oraz zerowe wyczucie tematu, rażą nas do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie uwierzyć w to, że ten slasher był wyświetlany w kinach! Tak na marginesie warto zaznaczyć, ze polski tytuł – Diabelski młyn – jest nieco mylący, gdybym nie znała jego angielskiej wersji – The Windmill massacre – byłabym przekonana, że to horror, którego akcja rozgrywa się w jakimś lunaparku.
Film Jongeriusa przeznaczony jest dla zatwardziałych „kontynentalnych” patriotów. Ci mogą go obejrzeć w ramach akcji: wspierajmy europejskie horrory. Reszcie zdecydowanie seans odradzam.