Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #73 Tuńczyki i rekiny

Najstarszym filmem o rekinach jaki omawialiśmy do tej pory był: She Gods of Shark Reef  z 1958 roku. Do teraz pamiętam, jak rozpierała mnie duma, że w końcu w ręce wpadło mi coś sprzed ery Szczęk. Wyobraźcie więc sobie moją radość i zaskoczenie, gdy tym razem dokopałam się do czegoś jeszcze starszego, a mianowicie do produkcji pt. Tiger Shark z 1932 roku!!! Reżyserem mojego odkrycia okazał się sam Howard Hawks, czyli człowiek odpowiedzialny za, nakręconego również w 1932 roku, Człowieka z blizną!

Musicie wiedzieć, że Hawks pracował w sumie dla wszystkich siedmiu wielkich wytwórni: Warner Brothers, Columbia, RKO, Fox, MGM, Universal i Paramount. Z żadną jednak nie związał się nigdy na dłużej. Wynikało to z tego, że hołdował jednej złotej zasadzie: sam sobie miał być szefem i kropka. Zawsze nad wszystkim czuwał, często był nie tylko reżyserem, ale także montażystą i producentem, jeśli tracił kontrolę nad powstającym filmem, to po prostu wycofywał się z projektu. Gdyby podpisywał długoterminowe cyrografy, wytwórnie skutecznie podcięły by mu skrzydła i zmusiły do uległości, a na to człowiek z jego charakterem i ambicjami, nie mógł sobie pozwolić.

Jego Tiger Shark to właściwie historia stara, jak świat: starszy, niezbyt atrakcyjny mężczyzna, poślubia młodszą od siebie, piękną dziewczynę, a ona zakochuje się z wzajemnością w jego przyjacielu. Mamy więc do czynienia z konfliktem tragicznym, którego jedynym rozwiązaniem jest śmierć. Czy jest możliwe, że opowiadająca o tym fabuła z 1932, będzie podana w sposób atrakcyjny dla widza w 2021 roku? O dziwo tak. Przyznam się wam, że początkowo obawiałam się, że oklepany motyw i przepaść czasowa sprawią, że koszmarnie się podczas seansu wynudzę, ale ku mojemu zaskoczeniu oglądałam „Tiger Sharka” ze sporym zainteresowaniem. Hawks miał bez wątpienia ogromny talent do snucia opowieści. Charakterystyczna dla niego prostota narracji i przystępność, pozwalają bronić się takiej zapomnianej produkcji nawet obecnie.

Film otwiera scena, w której poznajemy trzech dryfujących na łódeczce, wycieńczonych rozbitków. Jeden z nich bardzo szybko ląduje za burtą, ponieważ próbuje odebrać pozostałej dwójce zapas wody. Kapitan Mike Mascarenhas (Edward G. Robinson) chce zachować ją dla swojego przyjaciela Pipesa (Richard Arlen), który jest w zdecydowanie najgorszym stanie z całej trójki. Po tym gdy pozbywa się konkurenta, sam słabnie i traci przytomność trzymając pechowo dłoń w morzu, a niestety roi się tutaj od rekinów tygrysich. Według filmowej logiki, żaden podwodny drapieżnik nie przegapi takiej okazji… Wstęp daje nam już jasno do zrozumienia, że kapitan Mascarenhas nie jest postacią jednoznaczną. Bo z jednej strony bezwzględnie wyrzuca towarzysza niedoli z łódki i patrzy jak pożerają go rekiny, z drugiej czule, póki starczy mu sił, opiekuje się kolegą.

Po tym jak stracił dłoń, nasz rybak uzbrojony w hak, nie wycofuje się z interesu. Jako właściciel statku, nadal wypływa regularnie poławiać tuńczyki. A my śledząc jego poczynania w porcie i słuchając dyskusji załogi, poznajmy go coraz lepiej. Okazuje się, że ten uzbrojony w kolczyk i dziwny akcent mężczyzna, to nie tylko wybuchowy i apodyktyczny gbur, ale przede wszystkim zabawny, tęskniący za miłością marzyciel i bajkopisarz, któremu nawet pieniądze nie pomagają zachęcić do siebie kobiet. Zwłaszcza, że szczególnie blado wypada na tle wysokiego, opanowanego i przystojnego Pipesa, któremu z czułością drapie swoim hakiem plecy…

Gdy podczas jednej z wypraw ginie członek załogi – stary Manuel – Mike postanawia osobiście poinformować o tym rodzinę zmarłego. Wtedy po raz pierwszy spotyka jego piękną córkę, w której oczywiście się zakochuje. Quita z wdzięczności za opiekę (przynosił jej jedzenie, dał pieniądze, chronił ją, wspierał i nie oceniał!) godzi się za niego wyjść. Tuż przed weselem poznaje Pipesa i między tą dwójką od razu iskrzy. Dla dobra Mascarenhasa oboje ukrywają swoje uczucia, ale – wiadomo – serce nie sługa, w pewnym momencie nie wytrzymują i padają sobie w ramiona. Niestety Mike jest świadkiem miłosnego uniesienia (czyli pocałunku, wszak to lata trzydzieste) i wpada w szał. Ogłusza Pipesa i rzuca go na pożarcie rekinom, sam lądując przy tym w wodzie…

Ogromnym atutem oglądanego przez nas melodramatu jest jego iście dokumentalne zacięcie. Film wyróżnia na tle innych, niezwykły, jak na tamte czasy, materiał pokazujący, jak wyglądał „masowy” połów tuńczyka i dosyć dokładne obrazuje mechanikę tej branży. To tym fragmentom – nierównej walce z żywiołem, wzburzonemu morzu, kotłującym się pod powierzchnią rekinom – zawdzięczamy najwięcej emocji i klimat całej opowieści, bo uświadamiamy sobie, że to naprawdę tak wyglądało. Stojący w rządku mężczyźni, siłujący się z tuńczykami na linkach, w każdej chwili mogli wypaść za burtę, gdzie czekały na nich nie tylko pobudzone przez szamoczące się ryby, drapieżniki, ale i niewzruszony ich krzywdą ocean.

W Tiger Sharku znajdziecie kilka – i znów musiałabym napisać, że „jak na tamte czasy” – mocniejszych scen. Najbardziej wstrząsająca, to ta w której Mike chce by Manuel mógł „w całości” stanąć przed Świętym Piotrem (sam wierzy, że nie pójdzie do nieba, bo z powodu braku dłoni jest niekompletny i na to nie zasługuje) i postanawia odzyskać jego nogi. W tym celu każe załodze wyłowić rekina, który zabił staruszka, by móc rozciąć mu brzuch i odzyskać kończyny. Obserwujmy więc jak mężczyźni wabią rekina, a potem tłuką go na śmierć, gdy wisi na haku. Ten obraz ma w sobie coś pierwotnego: jakąś dziką brutalność, gniew napędzany bezsilnością i rozpaczą.

Chociaż przez ostatnie dziewięćdziesiąt lat wiele się w sztuce aktorskiej zmieniło, to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Robinson rewelacyjnie wcielił się w rolę bezwzględnego dla wrogów i lojalnego dla „swoich” rybka. Mimo, że postacią targają skrajności, budzi w widzu ogromną sympatię, bo bije od niej autentyzm. Kroku nie ustępuje mu, grająca niepokojącą i energiczną Quitę, Zita Johann. Aktorka – najbardziej znana z roli w Mumii (1932) – wyprzedzała swoje czasy nie tylko pod względem stylu gry (koniecznie zobaczcie, co potrafi wyrazić spojrzeniem!), ale także sposobu bycia poza planem (całe szczęście, że Hawks nie miał problemów z portretowaniem silnych kobiet). Przy tym dynamicznym duecie, zapewne zgodnie z wizją reżysera, Richard Arlen prezentuje się nad wyraz statycznie, jakby był tylko przystojnym klinem, który ma rozsadzić akcję.

Czy polecam? Każdemu, kto uwielbia sentymentalne podróże w przeszłość – bardzo.

Film dla każdego, kto:

– chce zobaczyć jak łowiło się tuńczyki w latach trzydziestych;
– nie ma problemu ze scenami śmierci, w których bohater ma czas powiedzieć wszystko, co leży mu na duszy, a jest tego sporo;
– chce się po raz kolejny przekonać, że już przed Szczękami, demonizowano w kinie rekiny;
– chce się przekonać jak wygląda kino akcji wymieszane z melodramatem ala lata trzydzieste;
– lubi wyprawy w przeszłość;
– lubi niejednoznacznych, wewnętrznie skonfliktowanych, bohaterów;
– kolekcjonuje zapomniane perełki;
– towarzyszy mi dzielnie w realizacji rekiniego projektu.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com