Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Miasto, które tętni grozą

To było jak olśnienie, gdy Mariana Enriquez spojrzała na mnie ze skrzydełka okładki swojego debiutanckiego zbioru opowiadań. Na tej surowej, ziemistej i niemal czarno-białej fotografii pisarka wyglądała jak jedna z moich starych znajomych: wiecznie smutna, ale skrywająca w sobie pokłady wrażliwości; taki ktoś, do kogo chętnie pójdziesz na obiad, choć wiesz, że może się to skończyć przy kieliszku (butelce) wina. „To, co utraciliśmy w ogniu” to dwanaście historii, które obudziły we mnie pokłady niezdrowej ciekawości. Czytając je, poczułam się jakbym podglądała sąsiadów, którzy robią coś bardzo złego, a ja patrząc, nie miałam odwagi ich powstrzymać, a to wywołało u mnie poczucie winy.

MOJE MIASTO, MOJA GROZA

W większości przypadków miejscem akcji opowiadań jest Buenos Aires, miasto, które żyje, ewoluuje, tętni, ma swoje kręte uliczki nawiedzane przez przeszłość. Zbiór ten uświadomił mi (a może przypomniał), że Argentyna ma jeszcze wiele do pokazania. Piękna architektura i żywa kultura to nie wszystko, jest jeszcze mroczna historia wepchnięta w brudne zakamarki miast. Enriquez swoim zbiorem opowiadań zabrała mnie w mroczne zakątki Buenos Aires, tam gdzie trzeba umieć się poruszać, albo będzie bardzo niemiło –  do nieznanego mi świata pełnego brudnych chłopców, którym każdy da pieniążek, ale których nikt nie zabierze do domu, nie umyje i nie wezwie opieki społecznej.

Każde opowiadanie w zbiorze, oprócz motywu grozy, porusza tematykę społeczną. Poraziła mnie ta bezsilność bohaterów wobec biedy, przemocy domowej, układów, narkotyków. Enriquez kazała mi na to patrzeć i wydawała się mówić ze smutkiem: „To witaj w Buenos Aires, ale nie licz na przechadzkę po Avenida 9 Julio.” Miejska ulica, którą mi pokazała to dom dla wykluczonych, przegranych i biednych, dla takich, na których patrzy tylko Santa Muerte. Jednocześnie miejska ulica stanowi u niej symboliczny momentem spotkania ze sobą różnych światów. To arena, która budzi poczucie winy i odpowiedzialności za to, co widzimy. Miejska przestrzeń wychowuje dzieci, które po szkole pozostawione są samym sobie („Zatrute lata”). Pozwala im próbować zakazanych rzeczy, nie ocenia, ale jest bezlitosna, bo nie wybacza błędów. Odważnych potrafi zaprowadzić w niezwykłe miejsca, tam gdzie będzie lepiej, lub znacznie gorzej („Dom Adeli”). Miejska przestrzeń jest żywa i niezgłębiona do tego stopnia, że może skrywać inny świat („Pod czarną wodą”). W jej murach wciąż odbija się echo tego, co przeminęło („Zajazd”), a jej mury mogą być azylem lub więzieniem („Zielony, czerwony, pomarańczowy”), który chroni lub ukrywa coś przed innymi („Patio sąsiada”, „Nie będzie na nas grama ciała”).

NIE MA SIĘ CZEGO BAĆ

Każde opowiadanie Enriquez realizuje ten sam schemat przechodzenia od normalności do niezwykłości. Dzięki żywym i malowniczym opisom szybko zakorzenia postać w historii, po czym wyciąga ją z tej wykreowanej strefy komfortu wprost w koszmar. W każdym kolejnym opowiadaniu następuje to nieco szybciej, aż ostatecznie zacierają się granice rzeczywistości. W tych opowieściach najlepszy jest właśnie ten moment, gdy ujawnia się coś niezwykłego, bo wtedy wyobraźnia rusza pełną parą w głąb grozy, ku nawiedzonym domom, uwięzionym w czasie duchom, demonom szepczącym w ciemności, człekokształtnym mutantom pożerającym koty, seryjnym mordercom małych dziewczynek, przedwiecznym istotyon skrytym pod mułem rzeki. Spokojna rzeczywistość jaką najpierw ukazuje Enriquez załamuje się pod wpływem przemocy (katowania, okaleczania, znęcania, rozszarpywania, odcinania, wbijania, podpalania). Pisarka niejednokrotnie cofa się jednak zanim ukarze dosadny przejaw, czy jej jednoznaczny skutek. Wytwarza niezwykłe napięcie i oczekiwanie, pozwala snuć domysły wyprzedzające fabułę, tylko po to by nagle zakończyć swoje opowiadanie w momencie, w którym chciałoby się czytać dalej. Chłonęłam te historie i czułam jak ciasny gorset zaciska mi się na żebrach, czekając na coś, co nie nastąpi.

zdjęcie: Alicya.pl 2017, fragment powieści

TO, CO UTRACILIŚMY W OGNIU

Enriquez snuje opowieści o duchach i ludziach, o mieście i miejscach, które lepiej nie odwiedzać. Jej bohaterowie przemawiają głośno i wyraźnie. Milkną dopiero, gdy rzeczywistość się załamuje, odpada od ściany realizmu niczym odprysk niewyjaśnionego. To, co utraciło się w ogniu, już nie wróci, przynajmniej nie takie samo.

„Nie będzie na nas grama ciała” to dziwna, wielowymiarowa historia fascynacji ludzkim szkieletem: ciało budzi odrazę, nagi szkielet zachwyca pięknem. Enriquez porusza w nim poważna tematykę powolnego, samotnego popadania w chorobę, której nawet rodzina nie zauważa. Po przeczytaniu tego opowiadania najbardziej niepokojące było dla mnie to, że nie sposób nie ulec fascynacji Aszką. Równie szokujące było dla mnie opowiadanie „Brudny dzieciak”, miejska przestrzeń daje człowiekowi przyzwolenie na obojętność wobec krzywdy, pozwala na zemstę, dewiacje i wszelakie inności. Nie ma tu jednak duchów powracających z zaświatów, jest tylko strach przed ich nadejściem i pusty odgłos toczącej się po ulicy, odciętej głowy małego chłopca. Nie zawsze robimy to, co powinniśmy.

„Zatrutych latach” przez większość czasu obserwuje się degeneracje młodych dziewcząt, narkotyki oraz wszechobecne ubóstwo. W historii „Koniec roku”również tłem drastycznych wydarzeń jest skrajna bieda i obojętność na nią. Nawet jeśli myślimy, że  i coś się nad nie dotyczy, to dlatego, że jeszcze do końca sobie tego nieuświadomiliśmy. Oprócz biedy wspólnym mianownikiem tych opowiadań są pozostawione ulicy dzieci. Tak też jest w „Domu Adeli”. Enriquez opowiada tu miejską legendę. Jedną z tych, które nie raz się słyszało. Pokazuje w niej jednak nie tylko źródła takich legend, ale i powody, dla których fascynacja potrafi przezwyciężyć strach. To piękne, że odwaga wejścia w mrok zapisuje się na kartach miejskich legend, szkoda tylko, że pośmiertnie.

„Ludwiczek wbijał gwoździczek…”, tytuł opowiadania brzmi jak dziecięca wyliczanka, ale porusza problematykę depresji poporodwej oraz kryzysu małżeńskiego. A zaczyna się tak niewinnie: autorka pyta, kto nie chciałby wybrać się w trasę turystyczną po dziesięciu największych zbrodniach w Buenos Aires? Architektura jest ciekawa, ale to oczywiste, że nie przebije zbrodni. Turystów pragnących odbyć taką trasę oprowadza Pablo. Podczas jednej z wycieczek ukazuje mu się duch mordercy i to nie byle jakiego, ale samego Petiso Orejudo. Myślę że każdy miałby nasrane w gaciach gdyby ukazał mu się „morderca, który nie umiał czytać ani dodawać, który nie odróżniał dni tygodnia i  który pod łóżkiem trzymał skrzynkę pełna martwych ptaków” /s 94/. Morderca upośledzony, a jednak zdolny do wyrafinowanych symulacji i zbrodni. Ktoś, kogo czyny trudno przeniknąć, bo jak zrozumieć, że coś okrutnego sprawia przyjemność. Łatwiej zaakceptować zbrodnie w afekcie, czy w skutek ambicji, a nie gdy dziecko zabija inne dzieci, bo to lubi. Ta historia to nie tylko wskrzeszenie pamięci o terroryzujący Buenos Aires seryjnym mordercy, ale również ukazanie miejsc, w których rodzi się zło. Petiso pochodził z rodziny emigrantów, ojciec był pijakiem chorym na syfilis, który niejednokrotnie dopuszczał się przemocy. Enriquez ukazała bohatera opowiadania (Pablo) w tym samym środowisku europejskich emigrantów tylko nieco później. Nie ma skrajnej biedy, brudu, ani upośledzenia, ale jest odtrącenie, depresja i ta sama czarna myśl.

„Pod czarną wodą” to z kolei pozycja dla wielbicieli klimatów Lovecrafta. Enriquez oddaje w niej hołd twórczości pisarza budząc w sercu miasta przedwieczną istotę. Opowiadanie Enriquez inspirowane jest prawdziwymi wydarzeniami przemocy, której dopuścili się policjancie w Buenos Aires uśmiercając dwóch chłopców wracających z imprezy. Rzeka, która skrywa mroczne tajemnice pojawia się również w opowiadaniu „Patio sąsiada”. Jest to horror podejmujący temat zanieczyszczeń środowiska, które doprowadzają do mutacji i śmierci niewinnych dzieci [Tu przypomina mi się film „Przychodzą z ciemności”/„Out of the dark” – niepolecam]. „Patio sąsiada” pokazuje, że te historie to nie wymysł, ale coś, co dzieje się naprawdę. Skażenia z fabryk, rzeźni, odpady komunalne powodują mutację, choroby i śmierć dzieci z najbiedniejszych dzielnic. Kwestie zanieczyszczeń nie są regulowane przez prawo, a rząd przymyka na to oko.

KOBIETY W DESTRUKCYJNEJ SPIRALI

W każdym opowiadaniu Enriquez główną postacią jest kobieta lub dziewczynka [wyjątek stanowi historia „Ludwiczek…”]. Pisarka ukazała swoje bohaterki w dżungli miasta, gdzie trzeba nauczyć się zasad ulicy i wyszarpać dla siebie kawałek życia. Mimo iż na pierwszy rzut oka jej postacie wydają się normalne, to szybko wychodzi na jaw, że są pozbawione niewinności, naznaczone mrokiem i złymi wyborami, skazane na to, co je spotyka. Enriquez pisze o kobietach mających problem z mężami: brzydzą się ich, uważają za swój życiowy błąd, są zmuszone z nimi rywalizować, czują się nierozumiane, doświadczają przemocy domowej. Wszystkie bohaterki opowiadań dość szybko tracą poczucie rzeczywistości: spod warstwy normalności wyłania się depresja, narkotyki, anoreksja, szaleństwo, samookaleczenie. Czym zasłużyły sobie na taki los? Czy należy im współczuć?Enriquez pozostawia te pytania bez odpowiedzi.

Najbardziej feministyczny wydźwięk w zbiorze ma ostatnie opowiadanie  „To, co utraciliśmy w ogniu”.  Zaczyna się od historii kobiety, która podróżuje metrem i opowiada wszystkim, co ją spotkało z ręki męża. Znęcał się nad nią i ostatecznie podpalił. Oszpecona i poniżona nęka ludzi, by słuchali o jej cierpieniu. W międzyczasie pojawiają się kolejne przypadki podpaleń kobiet, a ich liczba drastycznie rośnie. W końcu kobiety postanawiają same się podpalać, by to co nieuniknione stanowiło ich „wybór”. Fala stosów, na których płoną kobiety zalewa cały świat. Główna bohaterka nie jest jednak przekonana do podjęcia takiej decyzji.

NIE CZYTAJ NOCĄ

Opowiadania Enriquez sprawiają ból, ranią, szturchają, drażnią i co najgorsze nie pozwalają o sobie zapomnieć. Nie wiem co w tych historiach przeraża bardziej: duchy, nawiedzenia, mutanty, czy konieczność patrzenia na znudzone małżeństwa, niechciane dzieci, śmierć, depresję, szaleństwo, ludzi pragnących nieudolnie przejąć kontrolę nad własnym życiem.  Enriquez nie sięga po grozę i horror dlatego, że to gatunki popularne i rozrywkowe, ale dlatego, że wychowała się na takiej literaturze. Pisarka sięgnęła po schematy grozy i horroru jednak postanowiła użyć jedynie ich formy, którą wypełniła gorzkim i wstrząsającym nadzieniem o tematyce społecznej, psychologicznej i historycznej. W wielu wywiadach pisarka podkreślała, że pisze dla siebie oraz ludzi ze swojego kraju. Argentyńska literatura nacechowana jest skutkami dyktatury, dlatego nawet literatura grozy przesiąka związanymi z tą kwestią tematami. Zbiór „To, co utraciliśmy w ogniu” to oprócz świetnie skomponowanych i trzymających w napięciu opowieści grozy, również komentarz społeczno-polityczny, który zmusza do zastanowienia się nad tym, jakie problemy dręczą współczesną Argentynę. Nie czytajcie tych historii nocą, bo nie położycie się spać ze strachu i przejęcia, zbyt długo będziecie o nich myśleć. „To, co utraciliśmy w ogniu” to świeże spojrzenie na rolę literaturę makabry, grozy i miejskiej legendy.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com