Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Jest piekło na końcu świata

O istnieniu obozów śmierci wiemy wszyscy. Uczymy się o nich na lekcjach historii, jeździmy do nich w ramach szkolnych wycieczek, oglądamy filmy i czytamy książki. Za każdym razem jednak, gdy przychodzi nam się zetknąć z ogromem cierpienia, na które skazywano w nich ludzi, doznajemy takiego samego wstrząsu. Bez względu na to ile już wiemy i ile widzieliśmy, każdorazowo skala bestialstwa, znieczulicy i zdemoralizowania przeraża nas tak samo, budząc zarazem niedowierzanie i obrzydzenie. Dlatego lektura najnowszej książki Michała Wójcika pt. Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci do łatwych nie należy. Bo nie dość, że historyk nie szczędząc nam bolesnych faktów wzbudza w nas skrajnie nieprzyjemne uczucia, to jeszcze zabiera nas do samego serca piekła, gdzie każe obserwować jak doskonale działała machina zagłady w Treblince.

Morderczy fenomen tego obozu polegał na tym, że wszystko działało w nim perfekcyjnie. Oczywiście nie bez powodu. Ta konkretna „fabryka” musiała pozostawać w nieustannym ruchu, by jej zarządcy mogli zrealizować cel: dokonać eksterminacji żydowskiej elity. Ludobójstwu towarzyszyła grabież dóbr na niespotykaną skalę. I nie chodziło tylko o kosztowności. Niemcy to bardzo praktyczny naród, nic nie mogło się zmarnować. Wszystko oczywiście ku chwale III Rzeszy.

Czesław Niemen śpiewał: Lecz ludzi dobrej woli jest więcej i mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim. Jego słowa zamiast krzepić, napawają mnie dziś jednak smutkiem, bo jak się okazuje to właśnie niewielu może doprowadzić świat do zguby. Codziennie w Treblince mordowano około 15 000 ludzi, w przeciągu roku unicestwiono w niej blisko milion istnień. Więźniów, których rotacyjnie wymieniano na nowych (ci którzy nie poszli na dzień dobry do gazu i po tym, gdy zorientowali się co się w obozie wyrabia, nie popełnili samobójstwa, przeżywali maksymalnie kilka tygodni) było w obozie około dziewięciuset. Jak wam się wydaje, ilu ludzi było potrzebnych do „obsługi” ludobójstwa i utrzymania żyjących póki co więźniów w ryzach? Starannie wyselekcjonowanych (nie każdy się do takiej pracy nadawał), pozbawionych dylematów moralnych esesmanów, było zaledwie trzydziestu/czterdziestu, wspierała ich setka przekupnych, nigdy nie trzeźwiejących i zdemoralizowanych Ukraińców. W jaki sposób garstka była w stanie dokonać tak niewyobrażalnej rzezi? Wydaje się przecież, że wystarczyłoby by chociaż jeden transport stawił opór. Niestety, to wcale nie było tak łatwe, jak nam się wydaje.

Nauczeni doświadczeniem z Bełżca i Sobiboru esesmani zorganizowali Treblinkę tak by działała bez zarzutu, minimalizując przy tym możliwość wybuchu buntu praktycznie do zera. Wielu ludzi, ściśniętych w wagonach nie przeżywało transportu, ci którzy nie umarli z wycieńczenia byli spragnieni i głodni. Gdy siłą wywlekano ich z wagonów, na wpółżywi nie zdawali sobie sprawy z tego co się wokół nich dzieje. Zwłaszcza, że trafiali do dziwnej rzeczywistości, która pośród krzyków, szarpaniny i bicia dawała im fałszywą nadzieję. Naziści wybudowali bowiem peron atrapę z kasą biletową, zegarem i rozkładem jazdy. Zapewniali „przesiedlanych”, że ci którzy tutaj zostaną znajdą w obozie pracę, reszta miała jechać dalej. Przed podróżą trzeba się było jednak rozebrać, oddać dobra na przechowanie i pójść wykąpać do „łaźni”. Opornych zabijano na miejscu. To niesamowite jak pośród tego chaosu perfekcyjnie manipulowano ofiarami, na przemian uspokajano i terroryzowano.

Biorąc pod uwagę to, jak traktowano tych, których pozostawiano przy życiu, z cudem graniczy fakt, że udało im się zorganizować jakąkolwiek skoordynowaną akcję. Trudno było komuś zaufać, zwłaszcza, że codziennie losowo zabijano niewolników, zastępując ich nowymi. W obozie roiło się także od donosicieli, esesmani wielu więźniów złamali i upodlili. Wystarczył więc jeden błąd by zniweczyć dotychczasowe przygotowania. Wystarczył jeden niepotrzebnie wtajemniczony człowiek i mogli zostać zdekonspirowani. Mimo to, w tak upiornym miejscu udało się dokonać niemożliwego: wywołać zbrojny bunt. Co niesamowite w akcji wzięło udział około 700 więźniów, około stu nie przystąpiło do walki (potem zginęli, chociaż liczyli na łaskę, za to, że nie uciekli). Plus minus czterystu wydostało się z obozu, wojnę przeżyło około stu.

Michał Wójciki skupiając się na zachowanych dokumentach, relacjach i zeznaniach tych, którzy przeżyli stara się odtworzyć dla czytelnika Treblinkę w całej jej potworności. Dowiadujemy się kim byli jej zarządcy, jakie esesmani mili upodobania, jakie preferowali rozrywki i jak najczęściej torturowali więźniów. Dowiadujemy się na czym polegała tutejsza praca i czym tak naprawdę był słynny „lazaret”. Poznajemy krążące po obozie opowieści o śmierci Korczaka i o tym jak komendant Franz Stangl zakpił z siostry Freuda. Poznajemy także psa należącego do zastępcy komendanta obozu, Kurta Franza, bernardyn był wytresowany tak by odgryzać genitalia. Autor próbuje odtworzyć także to co działo się w głowach więźniów. Dostrzec iskrę, która podpaliła lont, czyniąc myśl o zemście siłą napędową i motywacją do działania na przekór wszystkiemu. Dlaczego o zemście a nie o wolności? Co trzeba podkreślić: ucieczka nie była nadrzędnym celem powstania. W tych ludziach dawno już zabito nadzieję. Wiedzieli, że zginą tak czy siak, od nich tylko zależało czy z bronią w ręku. Sterroryzowani, posłuszni i obolali podjęli więc decyzję: trzeba to piekło zrównać z ziemią. Treblinka musi zostać zniszczona.

Jak już wiemy niektórym udało się wydostać za mury. Niestety nie oznaczało to końca męczarni. Większość została wyłapana i zabita przez oddziały niemieckie i ukraińskie. Wielu zginęło z rąk Polaków. Na tych którzy się ukrywali często donoszono. Nielicznym udało się trafić do dobrych ludzi, którzy zechcieli im pomóc, nawet, gdy ocaleli nie mieli już czym płacić za opiekę. Tułaczka trwała miesiącami. Niektórzy uciekali jak najdalej stąd, inni przyłączali się do jednostek stawiających opór faszystom. Ale i tutaj niestety spotykali się niekiedy z antysemickimi nastrojami, mimo iż chcieli ramię w ramię walczyć ze wspólnym wrogiem. To jak niektórzy Polacy zachowywali się w stosunku do Żydów, rzuca cień na nasz wizerunek. Każdy jednak indywidualnie musi wyciągnąć na podstawie lektury odpowiednie wnioski. Zwłaszcza, gdy zapoznamy się z rewelacjami o AK jakimi podziel się z nami autor. Otóż rozprawia się on z powstałym w 1969 roku mitem, jakoby AK pomogło w organizacji powstania i zryw był wspólną, polsko-żydowską akcją. Analiza historycznych dokumentów, zeznania i relacje świadków temu niestety przeczą. Raporty i dokumentację sfałszowano tylko po to by nie zostać oskarżonymi o antysemityzm. Bunt Żydów politycznie był wyjątkowo niewygodny, zwłaszcza po tym, gdy wyszło na jaw, że dobrze wiedziano, co dzieje się w Treblince. Koszmar rozgrywał się bowiem tuż pod nosem dowódców AK. Z naszego punktu widzenia wydaje się, że kłamstwa były niepotrzebne, gdyż ogólnie wiadomo, że AK nie miało wtedy jeszcze środków ani szans na to by podjąć jakiekolwiek działania. Musimy jednak zrozumieć, że w momencie, gdy podejmowano decyzję o przekłamywaniu historii mieliśmy inny ustrój polityczny i inne nastroje społeczne.

Michał Wójcik, bez dwóch zdań pasjonat o ogromnej wiedzy, odkrywa przed nami historię na nowo. Dotyka trudnych tematów, nie boi się drążyć i wyciągać na światło dzienne niewygodnych faktów. Szuka, zestawia, analizuje. Co ważne, nie idzie na łatwiznę i nie stygmatyzuje, zamiast tego próbuje przede wszystkim zrozumieć działanie mechanizmu, przyglądając mu się z różnych punktów widzenia. Książki, takie jak Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci, chociaż podejmują niezwykle trudne i bolesne tematy są potrzebne, nawet bardzo. Wymiera pokolenie, które pamięta, które zrobiło by wszystko by koszmar się nie powtórzył, a nowe się niestety niebezpiecznie radykalizuje i zamyka na odmienność. Tylko wyedukowane i świadome społeczeństwo jest wstanie nie dopuścić do powtórki, stawić opór chorej ideologii i ślepej nienawiści.

Mimo iż widzę w edukacji i świadomości promyk nadziei, to obozowa literatura faktu, znacznie bardziej przerażająca od literackiej fikcji, budzi we mnie głęboką niechęć do ludzi. Każe zastanawiać się nad sensem naszego istnienia, które jest jakimś okrutnym żartem losu. W ilu miejscach na świecie właśnie w tej chwili toczą się wojny i dzieje się podobne zło? Jak dużo jeszcze zostało nam czasu zanim znów ktoś nam (lub my komuś) zgotuje podobny, krwawy los? Ile godzin, dni, miesięcy…? Wystarczy przecież tylko stworzyć dogodne warunki, a zamieniamy się w bezrefleksyjne potwory. Wystarczy dać nam powód i pozwolenie a zapomnimy o kręgosłupie moralnym, wątpliwościach i wstydzie.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com