Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Stary dobry arszenik tkwiący w naszych głowach

Podobno jest taki gatunek pisarza, który zwie się „nietykalny”. Do tego co pisze podchodzi się bałwochwalczo – nie można inaczej. Rzesze fanów na złamanie karku wykupują nakład z księgarń i jego dzieło staje się bestsellerem. No właśnie: AŻ czy TYLKO bestsellerem? Nie zapominajmy, że określenie „bestseller”, nie sprawia, że to, co bierzemy do rąk staje się dziełem wybitnym. To książka, która dobrze się sprzedaje, bo miała np. dobrze rozkręconą kampanię, lub – co nie mniej istotne – znane nazwisko na okładce.

Pewnie domyślacie się co nastąpi. Mam w rękach bestseller. Bestseller, który wyszedł spod pióra człowieka, który zachwycił mnie Oskarem i Panią Różą. Od tamtej pory, gdy czytam jego utwory, czekam wciąż na przebłysk tego samego geniuszu, z którym zetknęłam się w owym dziele. Zmierzyłam się więc ostatnio z jego Trucicielką – i nadal czekam. I czekam. Niestety…

Pojawiło się wiele zachowawczych, jakby pisanych ze spluwą przy skroni recenzji – że coś delikatnie zgrzyta, ale w sumie nie szkodzi, bo to Schmitt. Nie wypada napisać, że fabuły wtórne, że zrujnowane pomysły, że zakończeniami autor strzela sobie samobóje? A może chodzi o jakąś klątwę? Odrąbie mi ręce, jeśli się odważę? Może mnie ktoś oświeci?

Skoro tak, to ja się zasłonię pewną anegdotą o Bukowskim (Bukowski amuletem – tego jeszcze nie grali). Podobno, gdy jechał pociągiem wzdłuż Zachodniego Wybrzeża, mały chłopiec siedzący obok niego spojrzał na ocean i powiedział: „Morze wcale nie jest ładne”. Pisarz doznał wstrząsu (olśnienia, iluminacji – zwał, jak zwał), bowiem to, co w tym prostym zdaniu wyraził chłopiec było genialne. Zanim wyrobimy sobie o nim zdanie, wpaja nam się, że morze jest piękne. Tak jest i z innymi sprawami. Nie zauważamy, że przez całe życie mamy zamknięte oczy na własną prawdę i powielamy tylko cudze opinie. A przecież czujemy świat inaczej.

Ja czuję, że ta książka dobra nie jest.

***

trucicielkaMoże zacznę od tego, co jest w porządku. Cenie sobie spójność zbioru. Wiele z wydawanych obecnie antologii, cierpi na brak elementu spajającego poszczególne opowiadania w całość. Tutaj tego nie brakuje. Święta Rita od spraw beznadziejnych pojawia się w każdym opowiadaniu. I to co najważniejsze: wspólna jest idea, myśl przewodnia zbioru. Ona usprawiedliwia układ opowiadań i to ona sprawiła, że to jedno konkretne dało tytuł całości. Pomysł – bardzo ciekawy – porusza do głębi. Otóż myśl, sama w sobie, jest uniwersalna, od nas zależy, czy wykorzystamy ją dobrze czy źle. Z myśli może zrodzić się bowiem obsesja i szaleństwo. Myśl może stać się trucizną, która wsiąknie w nasz umysł, zawładnie życiem, a my staniemy się jej bezwolną marionetką. Nie trzeba arszeniku wystarczy myśl. Samotrucicelem może stać się każdy.

Nie mogę nie docenić plastycznego języka. Niesamowicie zmysłowego w swojej prostocie. Mimo, iż jest ascetyczny, wyraża doskonale „smutek rzeczy”, cechuje go kusząca niestabilność. Intrygujące metafory, zgrabne porównania – jednym słowem, solidny warsztat. Przypuszczam, że to właśnie za styl i nierozdmuchane treści Trucicielki autor otrzymał Nagrodę Goncourtów dla krótkiej formy (Le Goncourt de la Nouvelle). Jeśli nie za język, a za coś innego, to nie chcę wiedzieć jaki był poziom pozostałych tekstów.

Z bohaterami ciężko się w jakimś stopniu utożsamić, są śliscy. I tacy zbytnio w jedną lub w drugą stronę. Ludzie to szarości, nie biele i czernie. Przypuszczam, że to właśnie ową szarość autor chciał utrwalić i przekazać, ale wyszło na opak. Poza tym treść opowiadań sama w sobie nie porusza. Motywy są ograne, nie zaskakują, nie są świeże, a wręcz nadczytelne. Normalna delikatność i źle wyważone emocje przerodziły się w nich w czułostkowość. Napięcia jako takiego nie ma. Fabuły wręcz kuleją. Zabrakło pomysłu na rozwiązanie akcji i właściwie jej poprowadzenie. Zakończenia konsekwentnie są hollywoodzkie. Rozumiem, że testy są tylko kanwą do przekazania głębszej treści, przesłania. Za bardzo jednak widzę w nich przypowieści, nauki, wykłady – brakuje lekkości. Moralizatorstwo przytłacza. Czytelnik pozostaje bez szans na to, by samemu wysnuć wnioski, zastanowić się. Pisarz nie podjął z nim gry – dał gotowca.

Przyczepię się jeszcze do czegoś. Uważam, że na okładce powinna pojawić się postać trucicielki – w końcu to ona nadaje tytuł i smak całości. Prawdziwa kobieta z zaciętą miną i żywym szaleństwem w oczach. Siedemdziesięcioletnia Marie, naznaczona zmarszczkami czasu, to kwint esencja antologii.  Zwłaszcza, że to opowiadanie z nią w roli głównej jest tytułowym. Młodość na okładce to pomyłka. Książka nabrałaby charakteru, a tak, ani jedno, ani drugie wydanie (Między słowami i Znak) nie wyróżnia się niczym na tle miliona innych książek. Wiem: młoda kobieta sprzeda wszystko. Cud, że pokazuje plecy, nie biust. Niech spece od promocji trochę oprzytomnieją. Przełamcie stereotypy!!!

***

A teraz kilka słów o każdym tekście.

Trucicielka. Nasza antybohaterka jest zabytkiem, ciekawostką do której ciągną turyści. Rozdaje autografy (sic!), jest pod ciągła obserwacją. Ostracyzm społeczny, któremu została poddana – ze względu na oskarżenie o zabicie 3 mężów i kochanka – nie przeszkadza miasteczku zarabiać na jej złej sławie. Pewnego dnia rodzi się w niej niezdrowa fascynacja młodym księdzem, chce go mieć tylko dla siebie i w tym celu posuwa się do ostateczności: ujawnia przed nim swoje prawdziwe ja, lub kreuje takie na poczekaniu. Tego się nie dowiadujemy, możemy się tylko zastanawiać: czy sekret jest sekretem? Ksiądz nie staje na wysokości zadania. Sam, kierując się przyziemnymi ambicjami, zaniedbuje swoją owieczkę.

Bohaterowie na wzajem sączą w siebie truciznę. Może ona, jak to w naturze bywa w odpowiednim stężeniu ma dobre właściwości. Tutaj proporcji nikt nie zachował. Opowiadanie jest dobre, chociażby ze względu na ciekawą kreację głównej bohaterki. Temat intrygujący: o kobiecej seksualności drzemiącej w zwiędłym ciele, o duszy i namiętności opierającej się upływowi czasu. Drżące motyle w brzuchu, irracjonalna fascynacja, to wcale nie domena młodych. A biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że Marie jest bezlitosna, mamy nadzieję na wybuchową mieszankę. Niestety zamiast gromkiego „boom” wyszło pisarzowi ciche „pssst”.

Powrót to opowieść o marynarzu, który podczas rejsu otrzymuje wiadomość, że jego córka nie żyje. Nikt nie sprecyzował jednak która – a ma ich cztery. Czekają go wiec dni niepewności i rozmyślań. Odkrywa, że jedne córki kocha bardziej, inne mniej, że był złym ojcem, bo nie poświęcał im zbyt wiele czasu, tak naprawdę stracił więc wszystkie dawno temu. O ile sceneria i pomysł na opowiadania były świetne: klaustrofobiczna – mimo ogromu przestrzeni – walka z samym sobą, swoiste katharsis na nieprzychylnym morzu. O tyle autor zaserwował nam tutaj najgorsze z możliwych zakończeń. Takiego happy endu nie da się przełknąć nawet w cukierkowej komedii romantycznej.

Koncert Pamięci Anioła. Transformacja ofiary w kata, bardzo daleka parabola historii Kaina i Abla, to opowieść o dwójce debiutujących muzyków. Jeden z nich popychany przez chorobliwą ambicję popełnia niewybaczalny błąd, który rujnuje życie jego przyjaciela. Zakończenie i tej opowieści pozostawia wiele do życzenia. Postacie zarysowane niewiarygodnie i „oczywiście oczywista” kolejność zdarzeń…

Najsłabsze z opowiadań: Elizejska miłość nawet nie udaje, że nie jest wyciskaczem łez. Brak mu autentyzmu. Mamy tutaj gotowego na wszystko polityka – manipulatora-potwora robiącego wszystko pod opinię publiczną. I jego żonę, zamkniętą w złotej klatce nieszczęść: zdradzaną, pozbawioną tożsamości. Ścierają się miłość i nienawiść. By w końcu w obliczu choroby i śmierci zwyciężyła ta pierwsza. Bohaterowie płascy, jak niemieckie autostrady.

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com