Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Tam, gdzie śmierć otwiera drzwi nauce

To zadziwiające jak niewiele wiedzieliśmy o procesie rozkładu ludzkiego ciała jeszcze pół wieku temu. Śmierć skutecznie ukrywała przed nami swoje tajemnice. By to odmienić potrzebny był pasjonat, człowiek z wizją, który nie zrażając się porażkami, wciąż pragnął zaspokajać swój głód wiedzy. To z jego inicjatywy w latach osiemdziesiątych w leśnych ostępach Tennessee powstała nietypowa farma, na której martwi odzyskują głos. Na całym jej terenie można natknąć się na zwłoki: niektóre ciała są zakopane, niektóre zanurzane w wodzie, inne pozostawiane na powierzchni, jedne są w ubraniach, drugie nagie itp. Wyniki prowadzonych tutaj badań pomagają ustalić z ogromną dokładnością czas i przyczyny zgonu, a także bywają niezastąpione podczas identyfikacji zwłok, nawet, gdy z człowieka pozostaje tylko kupka kości. Z całą pewnością to właśnie dzięki śmiałemu projektowi Billego Bassa nastąpił duży postęp w medycynie sądowej i kryminalistyce w przeciągu ostatnich dekad.

Kiedy tylko książka Bassa trafiła w moje ręce zabrałam się za lekturę z ogromnym entuzjazmem. Nietuzinkowy temat i fascynujące śledztwa zapowiadały niezwykłą czytelniczą przygodę. Dlatego rozczarowanie, wywołane przez pierwsze rozdziały, było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Dopadały mnie nawet absurdalne wątpliwości czy aby na pewno trzymam w rękach właściwą książkę. Jej pełen tytuł brzmi przecież: Trupia farma. Sekrety legendarnego laboratorium sądowego, gdzie zmarli opowiadają swoje historie, a zamiast tajemnic Ośrodka Antropologii Sądowej, głównie serwuje się w niej jednak sekrety i sekreciki jego założyciela Billa Bassa. Zależnie od tego czego czytelnik oczekuje po tego typu pozycji, albo poczuje się z tego powodu oszukany albo nie. Ja byłam naprawdę wkurzona.

Przez pierwsze sto stron poznajemy więc historię człowieka dzięki któremu powstała Trupia Farma. Dowiadujemy się gdzie pracował, co robił i jak doszło do tego, że okrzyknięty  „indiańską hieną cmentarną numer jeden” człowiek stał się specjalistą od medycyny sądowej. W końcu, gdy po 1/3 książki docieramy wreszcie do momentu, w którym powstaje tytułowe miejsce – wbrew oczekiwaniom – treść nie nabiera nagle rumieńców. W każdym kolejnym rozdziale panuje chaos. Autor, nie dość, że kręci się wokoło interesującego nas tematu, skacząc z wątku w wątek, to jeszcze uparcie nie rezygnuje z autobiograficznych motywów przytłaczając nas wspomnieniami, anegdotkami i informacjami o swoich żonach itd. Te niestety nie wnoszą do tematu niczego istotnego, najwyraźniej służą jedynie zwiększeniu objętości książki. Zaburzenie proporcji sprawia, że zamiast pełnić urozmaicającą funkcję, całkowicie dominują treść. W całej Trupiej Farmie nazbierałyby się więc może dwa, góra trzy, od początku do końca wciągające i wypełnione rzetelnymi informacjami z zakresu medycyny i antropologii sądowej, rozdziały.

Podobne zarzuty – o nadmiarze celebryckości – formułowano w stosunku do Mindhuntera Johna Douglasa. W tamtej książce nadmiar elementów autobiograficznych aż tak mnie nie raził, z tego prostego względu, że opowiadała ona o najsłynniejszym profilerze FBI i prowadzonych przez niego sprawach. Skoro więc autor piał z zachwytu nad samym sobą, miał do tego prawo. W książce o Trupiej Farmie Billego Bassa jest niestety za dużo. Dużo za dużo, jak na książkę o ośrodku badawczym. Oczywiście podziwiam ogrom jego wiedzy anatomicznej, archeologicznej, antropologicznej i samozaparcie z jakim dążył do celu. Jako człowiek jednak ten pan mnie do siebie zupełnie nie przekonał. Dla naszej relacji byłoby więc lepiej, gdyby pisał więcej o farmie a nie o sobie.

Kolejnym minusem książki są według mnie liczne powtórzenia tych samych wywodów na temat much, miednic, czaszek i długości kości. Dla tych, którzy wcześniej nie mieli do czynienia z tego typu książkami lub nie oglądali pasjami seriali kryminalnych, przedstawione informacje mogą być zdumiewające. Jednak nawet im kilkukrotne powtórzone pewnie wydadzą się w końcu nużące. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie mamy do czynienia z podręcznikiem, który pogłębiałby temat na każdym poziomie, jednak nie da się zaprzeczyć temu, że nawet jak na literaturę popularnonaukową problematyka została potraktowana tutaj zbyt zdawkowo. Na co na pewno warto zwrócić w tej książce uwagę, to sama idea trupich farm i sposób w jaki ewoluowała antropologia sądowa przez te wszystkie lata.

Mimo, że Trupia Farma to głównie sprawne wodolejstwo, to jest to wodolejstwo, które dobrze się mimo wszystko czyta. Tak jak już wspominałam odbiór książki zależy od oczekiwań i tego jakie pojęcie o antropologii sądowej i kryminalistyce ma czytelnik. Dla jednych to co dostali do rąk okaże się niespełnioną obietnicą, dla innych wartą uwagi ciekawostką.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com