Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Norweskie sanatorium Harastølen – świetne miejsce na kręcenie horroru

Pal Oie po sukcesie Mrocznego lasu (2003) zapowiedział, że nakręci drugą część. I chociaż widzom przyszło na nią czekać 12 lat, to słowa dotrzymał. W 2015 na ekrany nareszcie trafił wyczekany Mroczny las II. Pech chciał, że szału nie zrobił: świeższa, droższa  i – niestety – bardziej amerykańska wersja rozczarowała widzów. Mimo, iż poprzeczka oczekiwań była zawieszona wysoko, a reżyser najwyraźniej nie był w formie, to  warto rzucić na ten film okiem. Głównie dla jego oprawy audiowizualnej, która jest naprawdę hipnotyzująca. 

Strzałem w dziesiątkę okazał się wybór miejsca akcji. Otworzone w 1900 roku sanatorium Harastølen było początkowo szpitalem dla gruźlików. Pacjentów dowoził do placówki wagonik górski, posiadała ona (pierwszą w Europie) turbinę wodną i chlewnię. Znajdujący się po środku niczego szpital był więc samowystarczalny. Po drugiej wojnie światowej miejsce stało się ośrodkiem dla psychicznie chorych. Pod koniec lat osiemdziesiątych opuszczony budynek (bodajże od 1978 roku) stanowił już tylko schronienie dla uchodźców z Bośni i Jugosławii, którzy potrzebowali jakiegokolwiek dachu nad głową – nawet dziurawego. A potem już nic: budynek stoi i niszczeje. Przeszłość nie pozwala jednak o sobie zapomnieć – w pomieszczeniach można natknąć się na jej ślady: fragmenty dokumentacji, kartotek, korków, a nawet sprzętu medycznego (ponad stuletni fotel dentystyczny, skalpele). Na pewno nie jest to miejsce w którym chciałabym przenocować, pewnie samo przebywanie w jego okolicy wywołuje ciarki na plecach…

Zapewne norweski widz o sanatorium słyszał i łatwiej mu zrozumieć co dzieje się na ekranie. Zna historię miejsca i jego znaczenie. Dla reszty, to tylko typowa dla horroru figura zwana „opustoszałą, złowrogą przestrzenią”. Dopiero dokopując się do informacji o budynku odkryłam, że to na temat czego przebąkiwali bohaterowie filmu, dotyczyło autentycznego miejsca! Urządzając sobie wirtualny rajd po wnętrzu budynku muszę stwierdzić, że genialne ujęcia Sjur Aarthuna wydobyły z nadgryzionej zębem czasu bryły to co w niej najlepsze. Odpowiednio uchwycone i oświetlone, walające się śmieci, zawilgotniałe pomieszczenia, „płaczące” ściany z których wyrastają rośliny, labirynt pomieszczeń i schodów, w połączeniu ze świetną ścieżką dźwiękową (Trond Bjerknes) zbudowały niepowtarzalny klimat.

Tak się zachwyciłam miejscem, że nie napisałam jeszcze o czym jest film. Otóż pięcioro pracowników kontraktowych podejmuje się zadania zabezpieczenia niebezpiecznych materiałów, znajdujących się w opuszczonym szpitalu/sanatorium. Opiekujący się budynkiem, dozorca Karl nie jest zbyt zadowolony z ich wizyty, zwłaszcza, że okazuje się, że poprzedza ona wyburzenie budynku. Nikt z naszej piątki zbytnio się nim jednak nie przejmuje. Zresztą czego od nich oczekiwać, skoro nie robi na nich nawet wrażenia umierający, tajemniczy mężczyzna znaleziony na terenie szpitala? Nie zauważają nawet snującej się po korytarzach pielęgniarki! Mają tylko 3 dni na zbadanie 6270 metrów kwadratowych, 312 pomieszczeń i 4 km rur pokrytych azbestem – skupieni na pracy, nie mają czasu na analizę dziejących się wokoło niepokojących rzeczy. I to ich oczywiście zgubi.

Przez dłuższy czas Pal Oie każe nam wierzyć, że oglądamy typowe ghost story. Potem niestety – i to zdecydowanie za wcześnie – zdradza nam prawdziwe źródło niebezpieczeństwa, od tego momentu film niestety „siada”. Odniosłam wręcz wrażenie, że próbowano tutaj upchnąć zbyt wiele różnych elementów. I tak jak Mroczny las zachwycał prostotą, tak Mroczny las II raczej zniechęca przeładowaniem. Mamy opuszczone miejsce, które samo w sobie jest genialnym samograjem, tajemniczego dozorcę, echa historii i eksperymentów medycznych, morderstwa, nawiązanie do namiotu z części pierwszej i „nietypowych” mieszkańców szpitala. I do tego wszystkiego ta partia filmu, którą można nazwać dynamiczną (czyli krzyki, walka i bieganina) trwa zbyt długo. Zakończenie również nie zaskakuje: widzieliśmy je już miliardy razy. Chociaż wypracowany na początku klimat filmu przygasa, to i tak utrzymuje się on na takim poziomie, że ratuje seans. Dzięki niemu możemy przymknąć oko nawet na niezbyt udane sceny jump.

Wśród aktorów, którzy całkiem nieźle wywiązali się z zadania, zabrakło kogoś charakterystycznego, kto pociągnąłby akcję, kogoś kto wyróżniał by się na tle innych (jak w pierwszej części). Początkowo sądziłam, że może Frank nie bez powodu kaszle i marudzi, ale niestety najwyraźniej kaszlał i marudził tylko tak sobie – nie miał do odegrania jakiejś znaczącej roli. Nikogo tak naprawdę nie poznajemy – w efekcie bohaterowie pozostają nam zupełnie obojętni, no może poza Karlem, który zdaje się mieć jakąś tragiczną historię do opowiedzenia – ale ten wątek nagle umiera i nikt już do niego nie wraca. Podsumowując: przyszli, powiercili, podłubali, potłukli i…dostali za swoje.

Nie trzeba znać pierwszej części, żeby oglądać drugą. Jedyne co łączy oba filmy to reżyser, namiot nad stawem, powtarzające się sposoby straszenia – atak na ofiarę w namiocie, wykopany dół – pułapka, reakcja na zwłoki itd. Szkoda, że reżyser postanowił pod tym względem skopiować samego siebie… Co gorsza w Mrocznym lesie II właściwie nie ma lasu, więc tytuł pasuje tutaj, jak pięść do oka. Możliwe, że Pal Oie chciał po prostu opowiedzieć historię sanatorium i przy okazji spełnić złożoną dwanaście lat temu obietnicę. Upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com