Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #77 SHVID – 1, czyli jak jedno ugryzienie rekina wykańcza ludzkość

Pandemia, to nie jest temat, który twórcy kiczowatych filmów o rekinach mogliby przegapić i nie chcieć wykorzystać. Nie dziwota więc, że niedawno, bo jakoś w kwietniu, miał premierę film o SHVID-1, czyli Virus Shark (2021). W skrócie, wygląda to tak, że mamy do czynienia z odmianą covida, którą przenoszą rekiny (przez ugryzienie…), a nieostrożni plażowicze roznieśli choróbsko na lądzie i ludzkości grozi zagłada. Jakby tego było mało, wirus powoduje dziwaczną mutację, która zamienia przedstawicieli Homo sapiens w mięsożerne zombie. Śmiem przypuszczać, że zarażonymi – w niewytłumaczalny sposób – kieruje rządna krwi, pomarańczowa galaretka. Pomijając już wszystko inne: ta galaretka warczy.

Naszą jedyną nadzieją na ocalenie są naukowcy (sztuk trzy + dwie osoby z obsługi), którzy w bazie ulokowanej na dnie oceanu, szukają remedium. Niestety podwodna konstrukcja (tak naprawdę sceny kręcono w szkole – na sali gimnastycznej, basenie, kotłowni i korytarzach…) powoli się rozsypuje i zaczyna przeciekać. Na dokładkę wyjątkowo agresywne rekiny, na których prowadzone są badania, postanawiają przyspieszyć zniszczenie obiektu (przegryzają nawet kable, żeby nie było kontaktu z „górą”). Jakby tych kłopotów było mało, sprowadzone do laboratorium świeże zwłoki, nie są tak martwe jak się tego od nich oczekuje – wypełza z nich wyjątkowo wredne i zwinne coś. Niestety, to jest już początek końca: jeden z naukowców zostaje pogryziony przez galaretkę, drugi zdradza resztę i kradnie wyprodukowany lek (bo się w końcu udało!) by uciec z nim na powierzchnię i uleczyć ukochaną. Pozostali, zmuszeni są ewakuować się drogą awaryjną, co nie kończy się dobrze… Bez wdawania się w szczegóły: summa summarum na górę dociera tylko jedna osoba.

Nasza – jak się okazuje, wyjątkowo naiwna i nieostrożna – bohaterka po tym, gdy na brzeg wyrzucają ją fale (żadnych fal tak naprawdę nie ma, a sfilmowany zbiornik wodny to raczej staw w lesie, a nie morze…), ma pecha trafić w łapy nieprzychylnie nastawionych zarażonych, którzy w leku widzą tylko szansę na przejęcie władzy. Gdy jest już bardzo źle, ni z gruchy ni z pietruchy, na ratunek przybywa wojsko (jeden żołnierz, który nawet nie wie jak się trzyma broń – co by nie mówić zbiry robiły to wiarygodniej) i zabiera biedaczkę na łódź podwodną. Tutaj Kristi (Jamie Morgan) zaczyna się zastanawiać czy ludzkość w ogóle warta jest tego by ją ocalić. Gorzkie, nihilistyczne zakończenie, które pasuje do reszty jak pięść do oka, paradoksalnie ratuje seans i jest jedynym jasnym punktem produkcji.

Jak łatwo zauważyć, pierwsza część filmu to połączenie Piekielnej głębi z Blobem zabójcą z kosmosu, druga Muppetów z The Walking Dead. I może taki koncept, mimo, że opiera się na idiotycznym założeniu, bronił by się, gdyby kłód pod nogi nie podrzucała mu cała reszta… Bo niestety 85% Virus Sharka zostało zrobione w paincie: bramy, włazy, windy, pulpity, oblepione ketchupem rekiny, zniszczone miasta. Co sprawia, że – delikatnie mówiąc – efekty specjalne bolą po oczach. Charakteryzacja sprowadza się do zrobionych niechlujnie paluchami ciapek na skórze (z jednym wyjątkiem), kostiumy to jutowe worki i gumowe maski, a gadżety to najwyraźniej gwizdnięte dzieciom zabawki. Kolejna sprawa to aktorzy. Zachowują się jak zestresowani ludzie z łapanki albo nieszczęśnicy, którzy pracując na planie muszą odpracować jakąś karę. Stosując najwyraźniej odwróconą psychologię, reżyser Mark Polonia, na główną bohaterkę wybrał najfatalniej wypadającą Jamie Morgan. Dziewczyna śmieje się nawet wtedy, gdy wpada w łapy bezwzględnych ocaleńców, którzy grożą jej śmiercią. Na tle ogólnego beztalencia wyróżnia się jedynie postać ochroniarza Duke’a, który wygląda jak zapaśnik w kostiumie z lat 80. Niech wam się jednak nie wydaje, że on potrafił jakkolwiek grać. Ten sarkastyczny facet jest po prostu „spójny” i ma zapadającą w pamięć fryzurę podstarzałej gwiazdy rocka. To wszystko.

Oczywiście można się znęcać nad tą produkcją w nieskończoność i zarzucać jej po kolei wszystko: że pełno tutaj idiotyzmów (zagadywanie do zwłok w lesie), że bark tu konsekwencji, że jest nieprzemyślana (wyprawa po wodę z malutkim termosikiem – serio?), źle wyważona, że dialogi są kretyńskie, że nudna jak flaki z olejem, nakręcona na szybko i byle jak, że całokształt badziewia dopełnia kiepska praca kamery, beznadziejne oświetlenie i brak dobrego montażu (w zbyt wielu ujęciach widać ekipę filmową w odbiciach). Nie ma to jednak większego sensu, bo budżet tego „dzieła” wynosił po prostu 182 dolary – z taką kasą nie ma co dyskutować. Szczerze mówiąc jestem w szoku, że z dysponując taką kwotą można było w ogóle cokolwiek nakręcić.

Jeśli nie jesteście fanami zwichrowanej twórczości Marka Polonii i szanujecie swoje oczy, to odradzam. Przy tym paździerzu kukurydziane rekiny, to naprawdę film zasługujący na Oscara. Póki co więc Virus Shark ląduje na szczycie listy najgorszych filmów o rekinach jaki przyszło mi oglądać. Aż strach się bać, co jeszcze mnie czeka, skoro wciąż sporo przede mną…

Film dla każdego kto:

– ma ochotę na skrzyżowanie Bloba zabójcy z kosmosu i Deep Blue Sea oraz  Muppetów z The Walking Dead;
– chce zobaczyć film, którego budżet to 182 dolce;
– lubi, gdy w filmie łączy się rekiny z zombiakami;
– nie przejadły mu się jeszcze pandemiczne motywy;
– lubi nihilistyczne zakończenia.

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com