Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Bolisz po oczach Polsko!

Polska to nie jest kraj dla miłośników detalu

/Tomasz Jastrun/

W moim odczuciu zbiór reportaży Springera, to przede wszystkim opowieść o bezradności. I to jest niestety bardzo smutna refleksja. Smutniejsza nawet od królującego wokoło kociokwiku, o istnieniu którego tak boleśnie wciąż przypomina nam autor, w każdym kolejnym zdaniu. Otaczająca nas architektoniczna zapaść, to nie tylko brud, bezmyślność i znieczulica, to przede wszystkim efekt bezradności systemu i prawa, które nie chroni tego co wspólne, tylko kieszenie bogatszych i sprytniejszych. A także bezradności szarego obywatela, który pozbawiony został inicjatywy – gdyż nawet, gdy się jakiejś podejmie, zostanie ona ubita w zarodku.

Niestety zgłaszane przez Springera postulaty, to tylko walka z wiatrakami, dopóki na stanowiskach nie zasiądą ludzie, którym zależy na czymś więcej niż własny portfel. Dla których park znaczy więcej niż market, a zabytek – albo obywatel i jego dobro – znaczy więcej niż reklama. Lepiej przecież sprzedawać ziemię pod kolejne ogrodzone, „bajeczne” osiedla, bez placów zabaw, szkół, chodników i ulic – byle deweloper zarobił i dał w łapę komu trzeba. Zresztą każdy z nas dostrzega wokół siebie bolesne przykłady tego, co dzieje się, gdy rządzącym nie zależy na dobru ogólnym: zawsze znajdą sposób na obejście dziurawego, jak ser szwajcarski, prawa. Dam przykład z „własnego” podwórka: głośna sprawa z wycinką drzew w Parku Śląskim. Kary nałożono, potem umorzono, bo ktoś sprytnie zgłosił po fakcie kradzież drzew. Śmiech na sali, przecież to oczywiste, że nie było słychać przez miesiąc pił – pewnie miały tłumiki.

Kondycja polskich rzek, to kolejna wypunktowana przez autora bolączka. Władze przypominają sobie o nich w sytuacji, gdy już któraś wystąpi z koryta. Naszemu katowickiemu, niemrawemu ściekowi o nazwie Rawa (tak drogie dzieci to jest rzeka) też się oberwało. I słusznie. Powinno się Katowicom dostać także za nowy dworzec, który pasuje do okolicznych kamienic, jak pięść do oka. A nie dość że nie pasuje, to jeszcze uczynił z serca miasta klaustrofobiczny tunel (stary „brzydal” dawał przynajmniej poczucie przestrzeni). Katowice powinny jeszcze dostać cięgi za kolejny market, który budują naprzeciwko Galerii Katowickiej, czyli gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, nowego dworca. Dwa galeryjne molochy obok siebie, a potem płacz, że praca tylko w handlu, że nie ma gdzie parkować, że ciasno, brzydko itd. I będzie jeszcze brzydziej i jeszcze ciaśniej. Tutaj, tak jak w całej Polsce, niby są jakieś przepisy względem planowania przestrzennego, ale tylko na papierze. Martwe bardziej niż dinozaury.

Kolorystyczne pomieszanie z poplątaniem i przesyt, królujący tak w miastach, jak i na wsiach, to kwestia gustu. Springer zauważa, że ów tęczowy kociokwik, to nasz narodowy lek na biedę i szarość, daje bowiem namiastkę bogactwa. Niestety głównie bogactwa farb i psich kup. Faktycznie plastyka czy architekta, cierpiące na „pastelozę” blokowiska w odcieniach wszelakich i krzykliwe domki, mogą razić po oczach. Dlatego porównanie przez autora starych, odmalowanych pstrokato bloków do małpy w sukience, jest niesamowicie trafnie i groteskowo obrazuje sygnalizowany przez niego problem. Mnie mimo wszystko wydaje się jednak, że skoro ludzie chcą otoczyć się feerią barw, to niech mają chociaż tyle.

Przy okazji tych kilku reportaży, wypłynęło też trochę brudów – ale czy to kogoś w ogóle dziwi? Napiętnowano np. architektów krzyczących, jak to jest brzydko, którzy zbojkotowali finansowo projekt tych, którzy akurat naprawdę chcieli działać i coś zmienić. Nie sposób nie wspomnieć o sprawie Hotelu Gołębiewskiego, który tak skutecznie zasłania góry, że turyści nie mają po co przyjeżdżać itd. Dzięki książce uzmysławiamy sobie, że to jak wygląda nasze otoczenie, to problem stanowiący czubek góry lodowej: pokazuje jak zgniłe i dziurawe są fundamenty, na których stoi nasze państwo. Za lekturą tą podąża więc szereg wielu niewygodnych pytań… Najgorsze jest chyba to, że sami sobie jesteśmy winni. Że jak coś jest wspólne to niczyje. I tak niszczeją: ławki, place zabaw (chyba, że je sobie ktoś ogrodzi), „kwitnie” wszędzie psi kał i śmieci. Jako naród dodatkowo obojętniejmy, bo gdy nie ma za co żyć, to kogo obchodzą klomby, albo to, że w natłoku reklam żadnej tak naprawdę nie widać? Niech martwią się oni, Ci INNI. Czyli tak naprawdę kto? A Polska, ta którą sobie patrioci i politycy wycierają usta – niszczeje i brzydnie. A wraz z nią jej obywatele.

Filip Springer ma wyjątkowo lekkie pióro. Z zadziwiającą więc przyjemnością zaczytujemy się w tekstach, które wzbudzają w nas skrajne emocje i po których gotujemy się ze złości. Wanna z kolumnadą powinna stanowić lekturę obowiązkową, i to nie tylko na lekcjach plastyki, której przecież uczniowie mają w szkole tyle, co kot napłakał. To niesamowicie wartościowa książka: brutalnie prawdziwa i opisująca nasz kraj jakim jest, tu i teraz, bez chowania się za historią, ideologią, bez dorabiania politycznej gęby i zbędnego upiększania. Do książki warto „zabrać się” z odpalonymi googlami i sprawdzać na bieżąco opisywane w niej miejsca. Wzbogacona w ten sposób lektura zyska nowy wymiar.

Długich dni i zaczytanych nocy.

Podążajcie za atramentowym królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com