Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Cześć, jestem Wojciech. Wojciech Eichelberger

Najwyższą formą inteligencji jest obserwacja bez wydawania osądu. /Jiddu Krishnamurti/

Szczególnie za tym pisarzem nie przepadam, ale najwyraźniej wpasował się w kontekst, więc przypomniały mi się jego słowa.  Janusz Wiśniewski, bo o nim mowa, powiedział kiedyś w jednym z wywiadów, że istnieją książki, po przeczytaniu których ma się uczucie, że jest się bardziej inteligentnym niż przedtem. I albo to ja jestem jakaś kontr- albo autobiografia Wojciecha Eichelbergera, pt. Wariat na wolności, do takich książek nie należy. Po jej lekturze dotarło do mnie bowiem, jak mało wciąż wiem i jakie mam ogromne luki w myśleniu, że brakuje mi zdrowego dystansu do rzeczywistości, mimo buntu i oporu i tak nadal jestem niewolnikiem społecznych norm i konwenansów, bez wątpienia zagubiłabym się w przepracowywaniu cierpienia, a wewnętrzny głos, którego słucham jest zniekształcony przez ego i inne „ja”, dlatego też wbrew temu co sądzę, wcale nie żyję w zgodzie z sobą. Chociaż to wydaje się zatrważające i groteskowe zarazem, to właśnie takiego kopa potrzebowałam, bo najwyraźniej osiadłam na mieliźnie, a powinnam przecież wciąż wychodzić ze strefy komfortu by się rozwijać, samodoskonalić i rozwalić w pył otaczający mnie mur ograniczeń.

Nigdy nie będziemy wiedzieć o naszych przodkach dostatecznie wiele, by mieć prawo ich sądzić. / Bert Hellinger/

Więc nie, nie poczułam się po lekturze „inteligentniejsza” (chociaż właściwszym określeniem byłoby raczej „mądrzejsza”). Poczułam za to, że jeszcze długa droga przede mną i muszę się wciąż uczyć. I to właśnie to sprawia, że Wariat na wolności jest pozycją z której wiele, jeśli tylko zechcemy, możemy dla siebie wydobyć i która otwiera przed nami różne drzwi. Musimy tylko zdecydować czy chcemy przez nie przejść i zagłębić się w temat, czy zgadzamy się z poglądami i podejściem Eichelbergera, czy też potępiamy je w czambuł. Bez względu na to co wybierzemy, jestem przekonana, że i tak każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie. Zwłaszcza, że autor, mimo ogromu wiedzy i umiejętności jakimi dysponuje, daleki jest od zwracania się do czytelnika tonem pełnym arogancji i poczucia wyższości. Jeśli o mnie chodzi, gdybym chciała wynotować z niej interesujące  mnie zagadnienia i cytaty, to przepisałabym połowę tekstu.

Dawniej, w represyjnej i autorytarnej komunie, przeważała osobowość neurotyczna. Następnie dominanta wyraźnie zaczęła się przesuwać w stronę zaburzeń charakteru. Na kanwie przemian ustrojowych zalała nas fala narcyzmu. Obecnie zaczyna dominować zaburzenie charakteru typu borderline i psychopatia, które niełatwo poddają się terapii. Gabinet psychoterapeutyczny można z niewielkim ryzykiem uznać za krzywe zwierciadło odbijające dominujący stan umysłu ludzi w danym kraju i danym czasie. /W.E./

Wariat na wolności to pełna refleksji, uczuć i zaniepokojenia opowieść o dzieciństwie (nazwisko w okresie powojennym niezbyt fartowne, to trzeba przyznać), piętnie pogrobowca, chorobie brata, trudnej relacji z matką, burzliwym dorastaniu, siermiężnym PRL-u, dorosłości, wyborze kariery, pierwszych miłościach, ciągłej walce z ego, fascynacjach oraz o trudnej sztuce stawania się partnerem i rodzicem. Nie mogło zabraknąć tutaj także rozważań o nieuchronności śmierci, starości oraz komentarza do obecnej sytuacji politycznej w Polsce, zwłaszcza, że mamy przecież do czynienia z człowiekiem, który już raz zszedł do podziemia, by walczyć o wolność.

A gdy w przepięknym parku (…) natknąłem się na rzeźbę Jezusa i Buddy, siedzących obok siebie na ławce i pogrążonych w przyjacielskiej pogawędce, zrozumiałem, że zamykanie się ludzi w konkurujących ze sobą religijnych silosach jest jednocześnie wyrazem i paliwem pychy, chciwości i ignorancji, które zatruwają nasze dusze i nasz świat. /W.E./

Wspomnienia przypominające rozbłyski, opowieści o dziadkach, rodzicach, szkolnych perypetiach i zdobywaniu Kilimandżaro, które to czyta się jak dobrą powieść, uzupełnione zostały zapisami rozmów, w których Wojtka E. przepytuje Wojtek Szczawiński. Dlatego też autobiografię Eichelbergera można czytać na dwa sposoby: tradycyjnie od deski do deski lub nieco „pod prąd”, czyli najpierw skupić się na wspomnieniach, a następnie przejść do rozdziałów z wywiadami, traktując je jako dopełnienie obrazu naszego terapeuty, coacha, felietonisty, doradcy i pisarza w jednym. Jak powszechnie wiadomo w rozmowie można odsłonić albo wydobyć na jaw to, co rzeczywiście ważne i prawdziwe, czyli w tym konkretnym przypadku, w swoisty sposób sprawdzić, czy to o czym wcześniej pisał autor jest tym samym, czym dzieli się z rozmówcą. Czy jego historia jest spójna, a on wiarygodny. Jak dla mnie Eichelberger ów test zdał: naprawdę jest niezwykle barwnym i niesamowicie inteligentnym, otwartym na innych człowiekiem. Jak przystało na mądrego nie moralizuje, nie osądza lecz wciąż wątpi, samodoskonali się, poszukuje odpowiedzi i zmaga się z targającymi nim sprzecznościami. Eichelberger jest więc niesamowicie wewnętrznie poplątany, ale, co ważniejsze, tej plątaniny całkowicie świadomy.

Dociera do mnie, że cierpienie, ból, lęk, śmierć tak samo jak chwile szczęścia, radości i spokoju są równoprawnymi przejawami mojego istnienia, że życie jest spektaklem, który ma różne fazy, odsłony i klimaty, a ocenianie go i recenzowanie, narzekanie i chwalenie się nie mają żadnego sensu. Sens ma jedynie zachwyt i wdzięczność. /W.E./

Bez wątpienia autobiografia to próba  poskromienia tego, co wydaje się zbyt trudne do zamknięcia w jakichkolwiek ramach, z pomocą słów. Pisząc o samym sobie trudno jednak uniknąć kreacji, próby kokietowania czytelnika i ukazania siebie w jak najlepszym świetle. I był to jeden z powodów dla których Wojciech Eichelberger nie chciał tej książki napisać. Jako człowiek całkowicie świadomy swoich wad i ludzkich słabostek wolał nie wpaść w pułapkę bufonady i egocentryzmu. W końcu się jednak zdecydował, uzasadniając to w charakterystyczny dla siebie sposób: W tym cała moja nadzieja, że jakichś ludzi zainteresuje to spisane przez głupca świadectwo jego częściowo uświadomionej głupoty. Czy podczas pracy nad tekstem na pewno uniknął pułapek, których się obawiał, czy może jednak uległ pokusie autopromocji? Trudno osądzić, bo chociaż otwarcie przyznaje się do błędów, nie wstydzi się swoich słabostek, to nie możemy mieć pewności, że czegoś nie przemilczał. Póki co, nie powinniśmy jednak zaprzątać sobie tym głowy, ponieważ odpowiedzi na to pytanie nie poznamy przynajmniej do czasu, gdy jego autobiografii  nie dopełnią teksty napisane przez osoby, które go znają/znały.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com