Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Z rąsią w Zwierza

W Wer zafundowano nam wyeksploatowany filmowo motyw wilkołaka w nowej odsłonie. Tym razem żadne paranormal romance, z obowiązkowym – bo spisanym w kontrakcie – co piętnastominutowym obnażaniem umięśnionych torsów. Na szczęście, odświeżono wreszcie zakurzoną kwintesencję okrucieństwa ludzi/istot napiętnowanych klątwą księżyca.

Film zaczyna się od animal attack, z którego rodzina urządzająca sobie kemping pod gwiazdami, wychodzi w mocno nadszarpniętej formie. Jej członkowie skończyli jako krwiste befsztyki, a zeznania  kobiety, która jako jedyna przeżyła są „nieco” mętne. Na ich podstawie dochodzi jednak do aresztowania z pozoru niewinnego Talana Gwynka (cierpiącego na porfirię), którego rodzina pochodzi – oczywiście, bo jakże mogłoby być inaczej – z Rumunii (gdzie nota bene kręcono ten film)!! Reżyser starał się poprowadzić akcję tak, byśmy nie byli pewni jego winy. Ma nam się wydawać, że Talan to ofiara systemu i niewiedzy, odmieniec noszący piętno bestii, tylko ze względu na wygląd. Robi to jednak na tyle nieudolnie, że fabuła jest bardzo przewidywalna. Z pozornie porozrzucanych klocków  w trymiga składamy całość. Gdy dochodzi do zawiązania akcji widz, który zagadkę dawno już rozwikłał, skupia się tylko na kolejnych scenach i obrazach, w których trup ściele się gęsto.

Niestety wraz z rozwojem wypadków atmosfera filmu siada. Wkradają się także coraz większe niedorzeczności: skoro stwór wykończył w pojedynkę oddział SWAT, przerabiając jego członków na mielonkę, to późniejsze akcje dowodzącego  pościgiem są samobójcze i niewiarygodne. Załóżmy  jednak, że możemy przymknąć na to oko, gdyż chciwość i pewność siebie mogą zaślepiać każdego policjanta – nie tylko tego z totalnego wygwizdowa. Gorzej z przełknięciem zachowania „naukowców”. Badając przypadek porfirii, zachowują się jakby odkryli coś nowego, a widz nadal żył w średniowieczu. Poza tym scenariusz zakalapućkał się także w kwestii umiejętności językowych Talana i jego matki, ale to w sumie szczegół nie wnoszący zbyt istotnych elementów do fabuły. Skoro mamy film o wilkołakach, to nie może zabraknąć na ekranie blond laski. Tym razem w tej roli wystąpi Kate (A. J. Cook) – adwokatka domniemanego mordercy, silnie wierząca w jego niewinność. To ona ma wprowadzić dwuznaczność do fabuły i sprawić, że widzowie zwątpią w winę Talana. Niestety kobieta jest mało wiarygodna, jej nerwy twarzy znają najwyraźniej tylko jedną kombinację ruchów. Nie potrafiłam uwierzyć więc w jej zdenerwowanie, przestrach, zaciekawienie… Podobnie mało przekonująco zachowują się pomagający jej prowadzić sprawę Gavin Flemyng (Simon Quarterman) i Eric Sarin (Vik Sahay). Właściwie to najlepiej swoją rolę odegrał w scenach szału sam wilkołak (Brian Scott O’Connor).

Zakończenie Wer ma wzbudzić w nas niepewność i lęk, ale niestety jest wypada słabo, bo nie czarujmy się – miałkiego melodramatyzmu od horrorów się raczej nie oczekuje. Tak więc mamy mocny początek, potem następuje stagnacja, a na końcu miażdży nas mocne uderzenie. Taki przynajmniej był plan. Niestety, nie zaskakuje nas jednak nic. W filmie brakuje mroku, grozy i napięcia – za to jest irytujące „kręcenie z ręki”. Konwencja „taśm prawdy”, czyli found footage wymieszana z dość dobrze wplecionymi w fabułę wiadomościami typu breaking news, za specjalnie mnie tym razem nie przekonywały. Reżyser wybronił się jednak na innym polu: minimalnie wykorzystał efekty specjalne. Niezaprzeczalnym atutem filmu, jest również bestia, którą rządzi pierwotny instynkt i nieokiełznana żądza mordu. Nie ma tutaj miejsca na żadne pitu-pitu: że kulturalnie usiądziesz, dogadasz się i przekonasz, żeby cię nie pożarła. Jeśli Cię dopadła nie masz szans, nic z tego, że rozumiesz, że jej nikt nie rozumie. Ewentualnie jakieś szanse mają ładne dziewczyny, których ekspartnerzy stworowi dokopią, ale to już „inksza inkszość” i nie będę spojlerować.

Główny antybohater lub – jak kto woli – bohater, to siejąca zniszczenie klasyczna bestia. Człowiek żyjący z tajemnicą, odizolowany od społeczeństwa i świadomy swojej przypadłości – czyli można by rzec nihil novi. Nie jest tak jednak do końca, mamy tutaj bowiem do czynienia z nieco inną kreacją postaci. Nie jesteśmy świadkami spektakularnych transformacji w wilka, którym towarzyszą trzaski wykręcających się kości i pękająca, niczym dojrzałe winogrono skóra. Wilkołak w Wer wygląda jak człowiek i fizycznie nadal jest człowiekiem. Reżysera, Williama Brenta Bella (znany z Stay Alive 2006 i Demonów 2012), najwyraźniej zainspirowała kreacja z Wilka (1994), w którym główną rolę zagrał, jak zawsze genialny Jack Nicholson.

Mimo polskiego, jak zwykle prze-ambitnego tytułu, który brzmi ZWIERZ (rany, kto to wymyśla?!), na widok którego mało nie zemdlałam, postanowiłam film obejrzeć. Przekonał mnie do tego oryginalny tytuł: Wer, w którym wyczuwamy silne konotacje ze słowem Werwolf. I nie żałuję. Poza bardzo przewidywalną i nieskomplikowaną fabułą, film nie należy do najgorszych i przede wszystkim nie miażdży głupotą. Zapewnia po prostu półtoragodzinną rozrywkę: mamy tutaj szybką akcję i kipiącego wręcz mocą antybohatera. Film może nas również skłonić do refleksji na temat winy i kary. Bo czy człowiek, który w wyniku – powiedzmy – choroby, traci poczytalność, jest w rzeczywistości winny? Ciało w takim wypadku staje się przecież tylko narzędziem, którym steruje już zupełnie ktoś inny.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com