Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #49 Bo kasa musi się zgadzać….

Kultura popularna kształtuje nasze wyobrażenie o świecie czy nam się to podoba, czy nie. Co gorsza często robi to tak bezpośrednio i otwarcie, że – paradoksalnie – wręcz niezauważalnie. Bo czy po obejrzeniu familijnego filmu pt. Uwolnić orkę, ktokolwiek zaczął panicznie bać się orek? Czy ktokolwiek zaczął dostrzegać w nich drapieżniki? A no nie, chociaż to właśnie nimi przede wszystkim są. Co już niejednokrotnie udowodniono: ci czarno-biali mieszkańcy oceanów, to bezwzględni i zorganizowani mordercy, a nie milusie, przyjacielskie wesołki. Dzięki filmowi, większości ludzi kojarzą się jednak z tym drugim. Odmienny los czekał na rekiny po sukcesie Szczęk. Stały się niestety uosobieniem strachu przed „brutalną morską naturą” (jak niegdyś wilki na lądzie), a co się z tym wiązało, pozbawioną możliwości obrony, ofiarą kina.

Przykre jest to, że Benchley, autor książki, na podstawie której nakręcono pierwsze Szczęki, uważał, że poniekąd ponosi za to winę. Po sukcesie filmu Spielberga, gdy nowym popularnym „sportem”, stały się masowe polowania na rekiny, był wręcz załamany. Wyznał nawet, że gdyby wiedział, że tak się to skończy, nigdy nie napisałby swojej książki – bo przecież od dziecka uwielbiał te ryby. Niestety mleko się już rozlało. W ciągu kolejnych kilkunastu lat populacje niektórych atlantyckich gatunków zmniejszyły się nawet o 80%. Oczywiście na sytuację rekinów wpływ miało, i nadal ma, wiele różnych czynników, ale nie ulega wątpliwości, że czarny PR zdecydowanie pogorszył ich położenie. Dla większości społeczeństwa rekin jest więc przebiegłą i rozsmakowaną w ludzkim mięsie bestią, która tylko czeka, aż jakiś nieszczęśnik wejdzie do wody…

Z całą pewnością nie pomogły im także, utrwalające taki wizerunek, kolejne sequele kultowego filmu – bez względu na to, jak słabe by nie były. Według wielu fanów Spielberga, którzy z bólem i oporami, przełknęli słabszą, ale przecież nadal bardzo klimatyczną, drugą część, trzecia (1983 rok) nie powinna była NIGDY, ale to PRZENIGDY, powstać. Dla mnie, chociaż oczywiście dostrzegam tendencję spadkową kolejnych odsłon serii, ma ona jednak swój urok i oglądam ją regularnie (maraton ze Szczękami, to maraton ze Szczękami – zawsze całość serii) ze sporym sentymentem. Głównie ze względu na bardzo ciekawy pomysł umieszczenia akcji w parku wodnym, w skład którego wchodzi m.in. sieć podwodnych tuneli, które stają się śmiertelną pułapką dla zwiedzających. No przecież to było genialne posunięcie!

Podoba mi się również to, że fabuła nie została bezczelnie zerżnięta z poprzednich części. Oczywiście rekin, jak na ludojada przystało, terroryzuje turystów, ale już nie na plaży w Amity Island (dwa razy wystarczyły, trzeci mógłby się nie udać), tylko na Florydzie. Głównym bohaterem trójki jest syn szeryfa Brody’ego – Mike (w tej roli Dennis Quaid), który wraz ze swoją dziewczyną Kay (Bess Armstrong) pracuje we wspominanym już ośrodku. Tuż przed hucznym otwarciem na jego terenie pojawia się młody żarłacz biały (scena z nim w basenie zawsze mnie rozczula), a zaraz po nim pojawia się wkurzona rekinia mamuśka, która obraca marzenia chciwego właściciela atrakcji, Calvina Boucharda (Gossett Jr.), w perzynę. O czym warto wspomnieć, w filmie pojawia się także Sean (John Putch), czyli młodszy syn Brody’ego. Jedyne czego się o nim jednak dowiadujemy, to to co podkreśla w każdej rozmowie: panicznie boi się pływać. Jest więc postacią całkowicie pozbawioną głębi i wyrazu, „doklejoną” do fabuły na siłę. Zresztą, w pierwotnej wersji scenariusza nie było mowy o tak wyraźnym nawiązaniu do poprzednich części. To Universal, wymusił na filmowcach, by w głównych rolach osadzili synów szeryfa, a nie nowych, świeżych bohaterów…Możliwe, że postacie z pierwotnego skryptu miały więcej charyzmy, a przepisanie go pod dyktando studia, było ogromnym błędem.

Za realizację trzeciej części zabrał się Joe Alves, scenograf oryginalnego filmu. Co daje do myślenia: to był pierwszy i ostatni wyreżyserowany przez niego film. Nie pomogły nawet efekty 3D, które, jak na tamte czasy mogły robić na widzach jako takie wrażenie. Jedyna związana z efektami specjalnymi scena, która utknęła mi w głowie po pierwszym seansie, to ta w której oglądamy ofiarę z wnętrza rekina. Może i patrzenie, jak ogromny rekin miażdży Philipa FitzRoyce’a nie sprawia, że widzowi żołądek podskakuje do gardła (bo wykonanie pozostawia wiele do życzenia), ale koncept sam w sobie był przedni i wart wspomnienia. W ogólnym rozrachunku w nieporadnych Szczękach 3 jest za dużo przynudzających, cukierkowych wstawek (o co kurka chodzi w tej knajpianej „popularnej” grze w przepychani?), a za mało dynamiki, napięcia, poczucia zagrożenia i obecności samego rekina. Gdy już pojawia się na ekranie nie budzi przerażania bo przypomina raczej statyczną kukłą niż mrożącą w żyłach krew bestię. Na dokładkę warczy i pływa do tyłu, co jest mi trudno wybaczyć tak „poważnej” produkcji. Bo to przecież dzieło Universal, a nie Syfy….

To film, dla każdego kto:
– jest fanem wszystkiego ze Szczękami w tytule;
– chce zobaczyć jak wyglądały efekt 3D w 1983 roku;
– chce się pogapić na Leę Thompson w stroju kąpielowym i na ładne wakacyjne plenery;
– chce się dowiedzieć na czym polega mega popularna w Stanach gra, o której chyba nikt poza scenarzystą nie słyszał;
– uważa, że trójka to dno, muł i wodorosty i chce się ze mną na ten temat pospierać;
– doceni delikatny i niekonsekwentny eko przekaz na temat trzymania zwierząt w niewoli.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com