Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #53 Film o rekinie, który współczuł

Ludzie to bestie: zawsze znajdą sobie dobry powód by odławiać i zabijać 100 milionów rekinów rocznie. Tak,100 milionów! Jesteście w stanie wyobrazić sobie taką liczbę? Robimy to więc, by miejsca przeznaczone dla turystów były bezpieczne i byśmy mogli sobie bezkarnie eksplorować przestrzeń, będącą domem innych stworzeń; dla oleju zawartego w rekinich wątrobach; dla płetw, z których przyrządzamy sobie – będącą symbolem statusu społecznego (kilogram płetw swego czasu kosztował 700 dolarów) – zupę; by masowo produkować puszki z obrzydliwą potrawą ze sfermentowanego rekina polarnego (tradycyjny przysmak Islandczyków) o nazwie hakral; a także – i chyba to najgorsze – dla sportu. Tym morskim drapieżnikom na pewno nie pomogły Szczęki, które podsyciły związane z nimi negatywne emocje, propagując przy tym przekłamane wyobrażenie na ich temat. Nie macie pojęcia, jak się ucieszyłam, gdy odkryłam, że pięć lat po arcydziele Spielberga, czyli w 1980 roku, powstała produkcja która mogłaby, chociaż w pewnym stopniu, wpłynąć w tamtym okresie, na zmianę postrzegania tych zwierząt.

Niestety, skądinąd wspaniała i nieco magiczna, opowieść o przyjaźni człowieka z rekinem nie podbiła kin i bardzo szybko popadła w zapomnienie. W sumie nie ma się co dziwić, bo oprócz samej historii, nie znajdziecie w tej produkcji zbyt wielu atutów. A szkoda ponieważ rekin zaprezentowany w filmie nie jest bezwzględnym ani bezmyślnym zabójcą. Manidu jest mądry, zdolny do figli, broni swojego ludzkiego przyjaciela, jego interesów (nawet sercowych), a także chroni lagunę przed zakusami biznesmanów, którzy dla zarobku są gotowi zniszczyć to miejsce. Wiecie, taki bardziej domowy pupil, który potrafi w razie czego ugryźć kogo trzeba, niż rasowy ludojad.

Rekin z Bora Bora, (Shark Boy of Bora Bora, Tikoyo and Shark, Beyond the Reef), bo oczywiście o tym filmie mowa, został nakręcony na podstawie książki Tikoyo and his Shark Clementa Richera. Tytułowy, filmowy, Tikoyo (Joseph i Dayton Ka’ne jako odpowiednio młodsza i starsza wersja) wraz ze starym Manidu (Oliverio Maciel Diaz) mieszka w małej chatce na plaży. Dziadek opowiada chłopcu o skarbach/perłach ukrytych na dnie morskich uskoków, o duszach zmarłych, które zamieszkują w rekinach i o tym co trzeba zrobić, by stać się mężczyzną. Gdy dopełnia się jego czas, prosi malca by wypłynął z nim ostatni raz w morze. Z dala od lądu, Manidu oddaje swoje sterane ciało falom, prosząc, by jego duch mógł powrócić w ciele rekina i opiekować się dalej wnukiem. I nie ma na myśli pierwszego lepszego rekina. Chciałby, żeby jego dusza zamieszkała w żarłaczu tygrysim, z którym Tikoyo już wcześniej połączyła szczególna więź. Oczywiście nie bierzemy tego wszystkiego na poważnie, sądzimy raczej, że to przesądne bajania staruszka…Ale prawda jest taka, że po jego śmierci drapieżnik naprawdę zamieszkuje z chłopcem. Ta dwójka staje się wręcz nierozłączna. Tikoyo buduje nawet zapadnię w podłodze chatki, żeby rekin mógł każdego ranka ochlapać go wodą w ramach pobudki…

To jednak nie wszystko. Jeszcze, gdy żył jego dziadek, Tikoyo pewnego dnia uratował życie córce miejscowego bogacza. Dzieciaki się zaprzyjaźniły, ale dziewczynka została z dnia na dzień wysłana do szkoły do Ameryki. Po latach wróciła jako dorosła, i wyjątkowo piękna, kobieta. Nie trudno się domyślić, jaki ta historia będzie miała dalszy ciąg. Dodam tylko, że Diana (odpowiednio Titaua Castel i Maren Jensen) wbrew bratu (Keahi Farden), ramię w ramię ze swoim przyjacielem outsiderem, będzie próbowała ochronić dziewicze piękno laguny. I rekina.

Wspomniałam już wcześniej, że chłopiec i rekin nawiązali więź zanim utonął stary Manidu. Nie chcę wam odbierać przyjemności z oglądania, nie zdradzę więc jak do tego doszło. Napiszę tylko, że miało to związek z najsmutniejszą w historii kina sceną śmierci rekina. Na wskroś przejmującą, piękną, dosadną i ponurą (niestety nie potrafię dotrzeć do informacji czy na potrzeby produkcji zabijano celowo te zwierzęta, pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że nie). Muszę przyznać, ze twórcom w ogóle udała się trudna sztuka, wzbudzenia w widzu sympatii dla drapieżnika. Kibicujemy rekinowi i jakoś nie żal nam poławiaczy pereł ani nurków z którymi załatwia sprawy po swojemu/rekiniemu. A nawet drżymy o jego życie, gdy wściekła tłuszcza organizuje na niego obławę…

Akcja Rekina z Bora Bora toczy się bardzo leniwie. Głównie podziwiamy na ekranie bardzo dobrze zrobione podwodne sekwencje i mnóstwo przeuroczych widoków. Zdjęcia oddają kwint esencję tropików, aż chce się rzucić wszystko, zamieszkać w chatynce na plaży i dać się porwać życiu wypełnionym magią….

Żeby nie było samych achów i ochów, skoro już na początku napisałam, że to nie jest jakoś szczególnie dobra produkcja, pora skupić się na tym, co nie do końca tutaj zagrało. Po pierwsze: rekin, który MRUCZY, gdy jest zadowolony i szczęśliwy. Może dlatego, że to rekin tygrysi? Stracił prążki, ale coś w nim z kota pozostało? Po drugie: aktorstwo…Może za komentarz niech wystarczy fakt, że tylko wcielająca się w Dianę Maren, zagrała jeszcze w czymś jako tako rozpoznawalnym. Poza tym większość występujących na ekranie osób, to statyści, którzy – to widać! – z lękiem w oczach śledzą kamerę. Po trzecie: nie za bardzo podobała mi się elektroniczna (częściowo akustyczna) ścieżka dźwiękowa Francisa Lai.

To bardzo prosta i przyjemna historia, która mogła zostać zrealizowana zdecydowanie lepiej. I, czemu trudno się dziwić, trąci myszką.

P.S. O czym warto głośno krzyczeć: w tej produkcji nie uświadczycie efektów specjalnych, ani żadnego CGI.

Dla każdego kto:

– da radę nie poryczeć się na najsmutniejszej scenie śmierci rekina ever;
– wierzy, że przyjaźń między człowiekiem a rekinem jest możliwa;
– ma już dosyć warczących jak psy i ryczących jak lwy rekinów, więc zadowoli go….MRUCZĄCY;
– woli oglądać plenery niż wartką akcję;
– chce zobaczyć jak okrutnym i obnażającym prawdę o ludzkiej naturze widowiskiem jest obława na rekiny;
– lubi włochate klaty, gładkie klaty i zawoalowane topless – czyli nie wybrzydza;
– nie dostaje spazmów od ckliwych i naiwnych historyjek miłosnych;
– chce odpocząć od efektów specjalnych i tandetnego CGI;
– na samą myśl o tym, co człowiek jest w stanie zniszczyć dla zysku, ma ochotę wyjść na ulicę i mordować.

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com