Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Mundus vult decipi, ergo decipiatur

Zychla lubi ćwiczyć czytelnika w ironicznej niemocy. Zniechęcać do działania. Powiedzcie bowiem sami czy warto w ogóle ratować resztki ludzkości? Czy zezwierzęceni ocaleńcy zasługują na szansę? Zresztą czy w ogóle warto się starać, widząc nasz wszechobecny owczy pędu ku autodestrukcji? U Zychli katastrofa została ubrana w bajania i niby przyprószona żartem, ale pod spodem, na drugim dnie tekstu, da się wyraźnie wyczuć ostrze wymierzone w ludzką butę, ignorancję, wiarę we własną niezniszczalność, poczucie niezastępowalności, lenistwo i chciwość. Jesteśmy marni. I niezwykle tępi.

Ale po kolei. Marek Zychla w swojej najnowszej książce pt. Wi@rus (tak, tak znacie już tego jegomościa z Przeczywistości) zabiera nas w niełatwą podróż. Zdajemy sobie z tego sprawę już na samiuśkim wstępie, gdy poznajemy naszych bohaterów nad truchłem kota… Bo chociaż w początkowych zdaniach nasycenie dziwnością pozostaje w normie to, całkiem słusznie, przeczuwamy już, że w tym świecie coś nie gra. I to zdrowo nie gra. Dlatego w sumie nie dziwi nas fakt, że akcja tej mini-powieści ma kilka warstw, które trudno do siebie dopasować. Sprawiają wrażenie, jakby należały do zupełnie różnych książek, a w jedno miejsce trafiły zupełnie przypadkowo, ze względu na łączący je głęboki pesymizm.

Poznajemy więc losy Krzysztofa Krisa Makowskiego, łowcy i tępiciela skrzatów (i innych wrednych pomiotów), które porywają dzieci by żywić się ich cierpieniem. Obok niego ramię w ramię walczą Atos, czyli przesympatycznie wredny i nieprzebierający w słowach demon, upchnięty w ciele gadającego psiaka i Eamon, wrażliwy Irlandczyk, który jest jednym z ostatnich niewinnych, co sprawia, że jest nietykalny i pozwala mu wejść tam, gdzie inni nie dają rady. Nie małą rolę w całej historii odgrywa także „językowy jełop”, czyli nimfa Zosia, osiedlowy żul z Żar o ksywie Kasztan, Efemeryczna Czwórka i stado kotów. Ich dziwaczne perypetie autor przeplata tajnymi zapiskami Antybajta, który dokładnie przedstawia nam proces upadku ludzkości. Dopuszczając do niekontrolowanego rozwoju technologii i sztucznej inteligencji, sama założyła sobie bowiem pętlę na szyję. Oprócz gorzkiej odpowiedzi na dziewiętnasto- i dwudziestowieczną wiarę w postęp, wyznania Antybajta stanowią także ostrzeżenie przed całkiem realnym zagrożeniem jakim jest informatyczna iluzja (której dzień po dnu ulegamy albo może już ulegliśmy?). I chociaż powyższy opis wydaje się całkiem przejrzysty to nie dajcie się zmylić. W tej powieści nic nie jest jasne, autor igra z czasem, bawi się przestrzenią i przerzuca nas ze świata do świata nie dając nawet cienia gwarancji, że ten w ogóle istniał lub istnieje…

Najbardziej w Wi@rusie wciągały mnie fragmenty z pogranicza normalności, nazwijmy je umownie obyczajowymi. Sącząca się z nich ironia na naszą egzystencję, nudną i przegraną z góry codzienność, w której próbujemy związać koniec z końcem, zagłuszając czymkolwiek się da wewnętrzną pustkę i samotność, mają swój niepowtarzalny klimat. Mamy tutaj zakupy w Tesco, zapchaną pralkę, odprawę na lotnisku, gotowanie obiadków, karierę na obczyźnie i upstrzone psimi odchodami trawniki… Każda jednak z tych „normalnych” chwil prędzej czy później przeradza się w chory koszmar, w krwawe starcie ze złem, które na stałe zagościło w świecie bohaterów. Przez te gęste od treści, pełne przemocy i mroku partie, przedzierałam się zdecydowanie wolniej. Musiałam odpoczywać, wracać, czytać kilkukrotnie by upewnić się, że na pewno nie umknął mi zawarty w nich sens. Przez długi czas nie potrafiłam wyczynów naszych nieustraszonych łowców ni jak połączyć z zapiskami Antybajta. Miałam przeróżne teorie, nie odgadłam jednak dokąd zmierzały myśli autora. Nie mogłam przypuszczać, że w swoim irlandzkosłowiańskim mirażu połączy on Terminatora i Matrix z wątkami fantastyczno-mitologicznymi, w wyniku czego powstanie fabuła na podstawie której można by nakręcić kolejny odcinek serialu Black Mirror.

Autor osadza akcję w miejscach, które dobrze zna – no może oprócz Zaświatów, chociaż kto go tam wie – dlatego większość czasu spędzamy z bohaterami w Callan i na chwilkę odwiedzamy z nimi Żary. Zychla po swojemu, przewrotnie i zuchwale, plącze akcję, nie dopuszczając nas zbyt wcześnie do drugiego dna, gdzie kryje się wnikliwa analiza społeczeństwa i ludzkiej natury. Charakterystyczne dla niego przerysowanie i upodobanie do zniekształceń sprawia, że wciąż nie wiemy czego możemy się spodziewać, gdzie za chwilkę wrzuci nas jego wyobraźnia. Trzeba się przy tej lekturze mocno skupiać, w przeciwnym wypadku umkną nam ważne niuanse i ślady, które koniec końców pomogą co nieco zrozumieć i skleić w całość. Warto również wspomnieć o sporej liczbie zawartych w tekście łacińskich sentencji. Zmuszając mnie do przypomnienia sobie ich znaczeń autor przeniósł mnie w czasie do zakręconych studenckich lat….

Wi@rus jest kwintesencją specyficznego stylu Marka Zychli. Mamy więc tutaj absurd, komizm, ukrytą pod wierzchnią warstwą tkankę ludzkich niedoskonałości, balans na granicy jawy, nieograniczoną niczym wyobraźnię, umiejętność łączenia czystej abstrakcji i groteski z najmroczniejszym koszmarem, osobliwe poczucie humoru i upodobanie do ekwilibrystki językowej. Ci więc, którzy uwielbiają weirdfiction w jego wykonaniu będą w pełni usatysfakcjonowani. Nie jest to jednak lektura dla każdego. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to książka oczywista, gdzie od początku do końca wiemy czego możemy się spodziewać i dokąd nas to wszystko zaprowadzi. Polecam ją więc czytelnikom lubiącym wyzwania i wszystko co nietypowe.

Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com