Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Komu grillowaną kukiełkę, komu?

Jeśli miałabym sobie Grady’ego Hendrixa wrzucić na jakąś literacką półeczkę, to określiłabym jego styl jako miks twórczości Stephana Kinga z groteskowymi elementami horrorów klasy B. Nie po to jednak by szufladkować autora jako kolejnego Kinga albo, co wydaje się bardziej ekstrawaganckie, jako kolejnego Smitha – lecz po to by potencjalny czytelnik wiedział, w jakim – mniej więcej – kierunku się uda, gdy po jego książkę sięgnie. Zestawienie ze sobą, tych dwóch, tak skrajnie różnych literacko zjawisk, podkreśla także brak wtórności, o którą łatwo kogoś oskarżać, gdy mu się przylepi porównawczą łatkę, a której u tego pisarza nie znajdziecie.

Domyślam się, że moje skojarzenie może się wam wydać dosyć dziwne, ale podczas lektury nie potrafiłam wspomnianych odniesień wyrzucić z głowy. W „Jak sprzedać nawiedzony dom” znajdziemy bowiem z jednej strony: mocno rozbudowaną warstwę obyczajową, długie osadzanie kontekstowe bohaterów, podkręcony, zintensyfikowany dramatyzm relacji rodzinnych i mroczną podróż w głąb naszego ja, a z drugiej: ogromny dystans do wyeksploatowanych do granic możliwości motywów horrorowych (nawiedzony dom i nawiedzona zabawka), wyczuwalną groteskowość zagrożenia (bliżej tu zdecydowanie do „Laleczki Chucky”, niż „Amityville” czy „Annabelle”) oraz specyficzny humor co rusz rozładowujący napięcie.

O ile nie przeszkadza wam więc typowo Hendrixowa zabawa konwencją, balansowanie między klasyczną a nowatorską realizacją tematów, które lata świetności mają już (może chwilowo?) za sobą i nie macie akurat ochoty na jakąś straszliwie mrożącą krew w żyłach historię, po której będziecie spać przy zapalonym świetle, to jak najbardziej „Jak sprzedać nawiedzony dom” przypadnie wam do gustu. Jest w tej powieści coś świeżego, co powoduje, że rozrywkowy horror z rozbudowaną warstwą obyczajową, ma szansę wyjść poza hołubiącą go niszę i przekonać do siebie nieprzekonanych do gatunku dotąd czytelników. Fanów horroru raczej podzieli. Na tych, którzy się z owym niesztampowym miksem i ironicznym podejściem polubią oraz takich, których będzie odrzucał, jako zanadto przekombinowany, zbyt suspensowy i za mało konkretny. Jako że uwielbiam wszelkiego rodzaju eksperymenty i podmiany, nie trudno się domyślić, do której grupy należę, więc:

Więcej Hendrixa proszę, bo dobrze się w jego towarzystwie bawię!

*

No a  jak się w końcu sprzedaje taki nawiedzony dom? No nijak…

Louise, główna bohaterka najnowszej powieści Hendrixa, to osoba, która wie czego chcieć od życia, żeby jej oraz jej córce Poppy zapewnić godny byt. Jak to jednak bywa, gdy wszystko dobrze się układa, przeszłość lubi znienacka upominać się o swoje i jeśli się z nią w porę nie rozliczymy, to może nam nieźle namieszać. Louise przekonuje się o tym, gdy jej rodzice giną w wypadku, a ona wraz z bratem Markiem musi zająć się uporządkowaniem spadku po nich – czyli przede wszystkim domem wypchanym po sufit „dziełami sztuki” obsesyjnie wytwarzanymi przez ich matkę. Oprócz traumy, żałoby i wzajemnej niechęci przyjdzie im się mierzyć z czymś jeszcze: z zapomnianym koszmarem, ukrytą głęboko w trzewiach rodzinnego domu tajemnicą, która sprawiła, że unikali ze sobą kontaktu przez długie lata. Teraz czeka na nich zagubienie, smutek, tłumiona zbyt długo wściekłość i słowo „przepraszam”, które za nic nie chce przejść przez gardło.

Mark i Louise nie spodziewają się, że ich droga ku katharsis będzie pełna wybojów (i, że w ogóle potrzebują ją przebyć). Początkowo wszelkie próby pokonania, wciąż pogłębiającej się, dzielącej ich przepaści i spojrzenia na własną przeszłość z perspektywy tej drugiej osoby niczego nie zmieniają – jeśli robią krok do przodu to tylko po to, by zaraz zrobić kilka w tył i wrócić do swojej pełnej niechęci narracji o podłej, skupionej tylko na karierze siostrze i rozpieszczonym, niedojrzałym bracie. Co istotne dla fabuły, bohaterowie, osobno są całkiem znośni, w momencie jednak, gdy jedno z nich znajdzie się w polu widzenia drugiego, trudno nadal darzyć ich sympatią. W momencie jawią nam się jako zacietrzewione dzieci (co jest tak samo zabawne, jak i przerażające, gdy uświadomimy sobie, że podobne zachowania nie są wyssane z palca), uwięzione w ciałach dorosłych. Owo przejaskrawienie jest oczywiście celowe. Powieść można bowiem odczytać jako specyficzną metaforę procesu dojrzewania związanego z odchodzeniem z „domu” i dziedziczonej traumy (to uwidacznia się w drugiej części powieści), więcej jednak nie zdradzę, by nie psuć wam frajdy z odkrywania kolejnych warstw tekstu. A wierzcie mi jest to zdecydowanie barwne, pełne wypaczeń i fatalnych w skutkach decyzji widowisko. Grady w zmyślny sposób zdaje się potwierdzać teorię, że to my, żyjący, ponosimy odpowiedzialność za duchy. Stanowią one bowiem zagadkę naszego istnienia, chociaż jak się okazuje niezbyt uświadomioną.

Jak widać, w najnowszej powieści Hendrixa najważniejsi są bohaterowie, ich motywacje i konsekwencje podjętych przez nich decyzji. Nie pacynki, nie martwe, krwiożercze wiewiórki, nie nawiedzony dom. Tylko ludzie. Stąd niespiesznie tocząca się, ale jakże angażująca akcja, niepokój wywołujący gęsią skórkę i mnóstwo kąśliwej cierpkości wycelowanej w rodzinne zaszłości.

*

Sprawne połączenie czarnego humoru, trafnej obserwacji, celnej krytyki, psychologicznej wiarygodności oraz groteskowego spojrzenia na świat, to coś na co najwyraźniej miałam wielką ochotę. W takiej odsłonie horroru, jej zgrabnie wyważonej nietypowości, przepadłam więc totalnie.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com