Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Nikt nie ucieknie od swego strachu

Tematycznie kręcę się ostatnio wokół filmów z motywem klauna. I mimo iż lubię absurd i groteskę z którą mieliśmy do czynienia w Morderczych klownach z kosmosu (1988) i z przyjemnością oglądałam produkcję o demonicznym stroju klauna – tak całkiem na serio pełną grozy (Klaun 2014) – to pełna obaw „odpalałam” film z 1989 roku pt. Dom klownów (Clownhouse). Nie byłam pewna, czy ten typowy horror/thriller klasy B, w którym wyeksponowane zostały przede wszystkim dziecięce lęki, spełni moje oczekiwania. Czy się rozczarowałam? I tak i nie.

Jedenastoletni Casey (Nathan Forrest Winters, który wystąpił też w innej krótkometrażówce reżysera z 1986 roku: Something in the Besement) panicznie boi się klaunów. Aby zmierzyć się ze swoimi lękami, wybiera się z dwoma starszymi braćmi do cyrku. Wyleczenie się z przypadłości nie jest mu jednak pisane, gdyż tej samej nocy z pobliskiego zakładu psychiatrycznego ucieka trójka pacjentów. Po uprzednim zabiciu cyrkowych klaunów, przebierają się za nich i postanawiają siać spustoszenie w okolicy, śmiejąc się przy tym złowieszczo – można by rzec śmiechem rodem z czubkowa. Pech chce, że na kolejne ofiary wybierają sobie trzech nieletnich Collinsów. Niestety wynik tego pojedynku – trzech na trzech – jest z góry przesądzony. Nie ważne bowiem czy klauny, czy inne licho, kto odważyłby się na ekranie brutalnie uśmiercić dzieci? Zwłaszcza, gdy stanowią trójkę głównych bohaterów. Trzeba przyznać, że reżyser – Victor Salva – w pewnym stopniu poradził sobie z tą sytuacją nie rozstrzygając ostatecznie losów wszystkich bohaterów. Więcej jednak nie zdradzę.

Trójka głównych bohaterów bardzo długo pozostaje nieświadoma zagrożenia jakie na nich czyha. Przez pierwszą godzinę filmu oglądamy głównie dziecięce przepychanki o tym, kto jest najodważniejszy, kto się czego boi (a kto nie boi się niczego), kto jest najstarszy („o jaki jestem dorosły – nie boję się w nocy pójść do sklepu po popcorn”), a kto powinien nadal nosić pieluchę. Jak to walczącemu ze sobą rodzeństwu, braciom mimo wszystko na sobie zależy, co pokazują w drobnych gestach, takich jak np. prowadzenie najmłodszego, przerażonego brata za rękę. Dzięki temu zaskarbiają sobie niekłamaną sympatię widowni. Długi suspens, który buduje powoli napięcie i klimat, szarpie nerwy widza, który, widząc skradających się po domu morderców, najchętniej powiedziałby dzieciakom, żeby się wreszcie zabarykadowały w bezpiecznym miejscu. Na szczęście ostatnie dwadzieścia minut filmu nadrabia ile się da. Rozwiązania w niektórych momentach są oczywiście mocno naciągane, jak np. w przypadku starcia trzydziestokilogramowego dzieciaka z – załóżmy – osiemdziesięciokilogramowym mężczyzną. Nie ujmuje to jednak grozy sytuacji, którą odczuwamy gdy wyobrazimy sobie, że naprawdę ktoś przebrany za klauna wtargnął do czyjegokolwiek domu i…

Ze względu na rok produkcji ogromną hipokryzją z mojej strony byłoby czepianie się kartonowej scenografii, na to więc spuszczam kurtynę milczenia. Zwolennicy krwawej papki, efektów gore z flakami w roli głównej niczego tutaj dla siebie nie znajdą. Reżyser postawił raczej na klimat filmu, w którym nieświadomi bohaterowie w każdej sekundzie mogą stać się ofiarami psychopatycznych zwyrodnialców. I co by nie mówić, nie byle jakich, mamy bowiem: obłąkanego Cheezo (Michael Jerome West), obłąkanego Bippo (Bryan Weible) i obłąkanego Dippo (David C. Rineckr). Jaskrawe kolory ubrań, śmieszne buty i czapeczki, oraz pomalowane twarze nie są w stanie zatuszować mroku, którym emanuje każdy ich ruch i spojrzenie. Biorąc pod uwagę, że odtwórcy ról kalunów-włamywaczy, przez cały film nie wypowiadają ani słowa tylko grają ciałem, to trzeba przyznać, że spisali się na medal. Każdy ich gest jest przemyślany, wystudiowany, co owszem jest mocno teatralne, ale mówi więcej o ich prawdziwych zamiarach niż jakiekolwiek słowa. Gorzej z pozytywnymi bohaterami – widać, że dzieci nie są obyte z kamerą i warsztatem aktorskim, to one stanowią główną piętą achillesową produkcji. Jednak to tylko dzieci i nie ma co przesadzać.

Jeżeli chodzi o straszenie, to film trafi raczej do młodszego odbiorcy. Starszy może go potraktować w ramach ciekawostki. Dla fanów lat 80 i filmów klasy B, pozycja ta powinna być jednak obowiązkowa. Na uwagę zasługuje również fakt, że Dom klownów jest debiutem Salvy, którego kojarzymy głównie ze Smakosza.

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com