Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #59 Zabiliście mojego rekina!

Przeszło wam kiedyś przez myśl (i nie kłamcie, że nie), że fajnie byłoby mieć unikatową, telepatyczną więź ze zwierzętami i rozumieć co do nas „mówią”? A czy w związku z tym (to pewnie raczej sporadyczne „przypadki”) wyobrażaliście sobie, że moglibyście w głowie słyszeć myśli REKINÓW? Biorąc pod uwagę jaką opinię mają te drapieżniki, mogłaby być z tego niezła jatka. Najwyraźniej do podobnego wniosku doszedł William Grefe i postanowił pójść za ciosem: nakręcił o tym film. Jego Mako: Szczęki śmierci (Mako: the Jaws of Death) z 1976 roku, to w ogólnym zalewie produkcji z rekinami-bestiami, miła odmiana i intrygujący powiew świeżości. Oczywiście oskarżano reżysera o to, że żerował na powstałych rok wcześniej i odnoszących ogromny sukces Szczękach, ale tych produkcji naprawdę nie ma po co porównywać. Bo chociaż łączą je płetwiaści bohaterowie to: po pierwsze fabularnie są od siebie dosyć odległe, a po drugie, przecież o jednej z nich naprawdę mało kto słyszał…

Szczęki śmierci, to opowieść o aroganckim i bucowatym dziwaku, Sonny’m Steinie – czego dowiadujemy się z retrospekcji – który uciekając przed chcącymi zabić go zbirami, wskoczył do wody pełnej rekinów. Te, o dziwo, zupełnie go zignorowały i na obiad wybrały sobie jego prześladowców. Po wydostaniu się na ląd – biorąc pod uwagę to co się stało, zapewne nieprzypadkowo – mężczyzna spotkał osobliwego szamana od rekinów, który wręczył mu amulet, dzięki któremu między nim a drapieżnikami wytworzyła się niezwykła więź. Od tamtej pory został opiekunem i obrońcą rekinów, który rusza z odsieczą, gdy coś im grozi i i bez skrupułów wykańcza ich ludzkich wrogów (np. tych, którzy polują na nie dla sportu, tylko po to by móc pochwalić się z fotką wśród znajomych). Sprawy komplikują się, gdy nasz naiwny mściciel zaczyna dzielić się z innymi swoim sekretem i w efekcie naraża swoich rekinich przyjaciół na niebezpieczeństwo. Jednego ze swoich podopiecznych oddaje bowiem jako obiekt badań świrniętemu naukowcowi, drugiego  „wypożycza” jako atrakcję chciwemu właścicielowi nocnego klubu. Jak się łatwo domyślić, wbrew kłamliwym zapewnieniem, ani jeden ani drugi nie miał w stosunku do rekinów dobrych zamiarów. Gdy do naszego wybrańca dociera w końcu, że został oszukany, wpada w niekontrolowany szał.

Przyznajcie sami, taka historia nie może mieć innego niż tragiczne zakończenia.

Ogólnie mówiąc, pomysł na historię był naprawdę dobry. Ba, wzbogacone o element fantastyczny – amulet – Szczęki śmierci wydawały się wręcz mieć potencjał „niezatapialnego” samograja! Mamy tutaj przecież przekaz dotyczący miejsca człowieka w ekosystemie, zobrazowane okrutnej wojny, jaką toczą między sobą dwa gatunki drapieżników stojących na szczycie łańcucha pokarmowego (przy czym dla jednego z nich, to po prostu walka o przetrwanie). Mamy także opowieść o człowieku, który odczuwa moralną wyższość nad innymi ludźmi, chociaż realizując swoją misję sam zatraca człowieczeństwo (można nawet pokusić się o pytanie, kto tak naprawdę jest tutaj bestią). Niestety mająca ogromny potencjał, wielowymiarowa historia została sprowadzona do poziomu smętnej sztampy. Zamiast soczystej, nietuzinkowej opowieści dostajemy ochłap bełkotliwej nudy. Niewybaczalne… Gdyby za realizację tego pomysłu zabrał się Spielberg, to zapewne stworzyłby arcydzieło, które odmieniłoby sposób postrzegania rekinów i ociepliłoby ich wizerunek. (Pisałam już o tym kilkukrotnie: Szczęki zintensyfikowały strach przed rekinami, robiąc im naprawdę kiepski PR. Zamiast patrzeć na nie jak na kierujące się instynktem zwierzęta, zaczęliśmy je traktować jakby były łaknącymi naszej krwi potworami. A ludzie odławiający je „dla sportu” byli traktowani wręcz jak rycerze w lśniących zbrojach, ubijający legendarne smoki.)

Mimo innych niedostatków Szczęki śmierci mogą się pochwalić całkiem niezłą obsadą. W rolę nieprzyjaznego, aspołecznego i pozbawionego poczucia humoru bohatera wcielił się Richard Jaeckel. Aktor poza tym, że przeszarżował z emocjami np. teatralnie wręcz rozpaczając nad ciałem rekiniątka, to w ogólnym rozrachunku nieźle poradził sobie z wcieleniem się w postać opętanego obsesją „kochanka rekinów”. Niestety chociaż zdradza psychopatyczne skłonności, to  jego wyczyny nie robią na nas większego wrażenia. Także jego wewnętrzne rozdarcie (można nawet zadać sobie pytanie czy to on zabijał, czy może jednak zmuszały go do tego rekiny?) i dramat z którym musi się mierzyć specjalnie nas nie interesują. Dzieje się tak dlatego, że reszta bohaterów tego filmu, to totalne szumowiny, więc Sonny na ich tle i tak wychodzi na przyzwoitego. Nieumiejętne wyważenie tych elementów sprawiło, że głębia rekiniego wiedźmina okazała się niestety płytką kałużą – kolejny z obiecujących wątków, który został w tym przypadku zaprzepaszczony. Poza Richardem, na ekranie możemy podziwiać także Jenifer Bishop, w roli pływaczko-tancerki, która stanowi barową atrakcją (niestety na tyle nieciekawą, że jej mąż a zarazem właściciel knajpy, postanawia, że do basenu w którym „wije się” dla publiczności, dorzuci jej rekina). Owego męża, czyli ohydnego biznesmana, który „skoro ma pieniądze, to może wszystko” gra Buffy Dee. Możecie podziwiać tutaj także niezapomnianego Harolda „Odd Job” Sakata i Johna Davisa Chandlera, obaj bez problemów wcielili się w role odrażających kłusowników. Dobrze poradził sobie także Ben Kronen, jako dosyć zabawny, narwany, krzykliwy i nerdowaty naukowiec.

Żeby nie było, że tylko narzekam, Szczęki śmierci mają oczywiście także kilka atutów. Film nie miał takiego budżetu jak powstałe rok wcześniej, wspomniane już „Szczęki”, więc zamiast mechanicznego rekina, klatek i tym podobnych bajerów, możemy podziwiać na ekranie prawdziwe rekiny. To, że kaskaderzy wchodzili w interakcję z żywymi, najprawdziwszymi drapieżnikami, nadaje produkcji surowego tonu i sprawia, że zupełnie inaczej patrzymy na zaprezentowane nam sceny ataków. Poza tym trzeba przyznać, że kilka sekwencji jest naprawdę na wysokim poziomi., np. ta w której statek „holuje” złapanego na haczyk kłusownika i finał, w którym Sonny ucieka przed policją podczas huraganu. Na plus trzeba policzyć także mocną i dosyć niezwykłą ścieżkę dźwiękową Williama Loose i Paula Ruhlanda, która stanowi bardzo dobre uzupełnienie obrazu.

Szczęki śmierci warto obejrzeć jako retro ciekawostkę, poza tym jest to pozycja obowiązkowa dla każdego rekinomaniaka. Pamiętajcie, że problemem tego filmu nie jest mały budżet, pomysł ani aktorzy, tylko kiepsko poprowadzona fabuła i nieumiejętne zastawienie jej elementów.

To film dla każdego kto:

-szuka kolejnych punktów do poradnika „100 nietypowych sposobów na pozbycie się żony”;
– jest znudzony zwykłym tańcem na rurze. W zamian będziecie mógł popatrzeć sobie na wijącą się w knajpianym basenie babeczkę. Niestety jest w kostiumie dwuczęściowym więc mało kto zwraca na nią uwagę ani się nie zastanawia na jak długo wystarczy jej tlenu;
-od dzieciństwa marzy o telepatycznym porozumiewaniu się ze zwierzętami;
-chce zobaczyć jak się zaprzepaszcza wielkie szanse;
– lubi gdy źli ludzie dostają manto od przyrody;
-lubi retro kino;

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com