Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


2022. ROK Z KINEM GROZY: Nosferatu – symfonia grozy

„HISTORIA UCZY, ŻE LUDZKOŚĆ NICZEGO SIĘ Z NIEJ NIE NAUCZYŁA” G.W.H. Hegel

Trudno nie zgodzić się ze słowami, które na czwartkowej prelekcji przypomniała słuchaczom Paulina Kwas. W kontekście obecnych wydarzeń, jeszcze dotkliwiej dokucza świadomość tego, jak niewiele się przez ostatnich 100 lat w naszym „ludzkim byciu” zmieniło…

Dlaczego akurat 100 lat? W 2022 roku swoje setne urodziny obchodzi – premiera miała miejsce 04.03.1922 – filmu „Nosferatu – symfonia grozy” Friedricha Wilhelma Murnaua. Z tej okazji Kino Kosmos zorganizowało cykl: 2022. ROK Z KINEM GROZY. Przegląd, jakże mogłoby być inaczej, zaczął się właśnie od pokazu „Nosferatu”: produkcji,  która jest nie tylko jednym z pierwszych filmowych horrorów, najważniejszym dziełem niemieckiego ekspresjonizmu, jednym z pierwszych obrazów grozy, w którym pojawia się postać wampira, ale także dziełem mocno osadzonym w realiach swoich czasów, w niezwykły wręcz sposób przepowiadającym nadejście tyrana – nazistowskiej osobowości autorytarnej.

Tak, zło jest nieśmiertelne.

____________

Jeśli ciekawi was, jak powstał film otwierający epokę horroru w światowym kinie, zapraszam do lektury.

POMYSŁ

Jeśli wierzyć zamieszczonemu na łamach magazynu „Bühne und Film” wojennemu wspomnieniu Albina Graua – a nie był to tylko zmyślny element kampanii promocyjnej – to wszystko zaczęło się w 1916 roku. Podczas burzy śnieżnej, gdy stacjonował on że swoją jednostką w serbskiej wsi, usłyszał od starego gospodarza opowieść o jego ojcu, który został po śmierci nosferatu, czyli upiorem. Podobno starzec pokazał mu nawet urzędowy protokół z ekshumacji przeprowadzonej w maju 1884 roku na cmentarzu w Rumunii. Ekshumowany miał być niejaki Morovitsch. Wspomnienie tej nocy pozostało z żołnierzem do końca życia.
Gdy Grau, w 1921 roku, założył w końcu swoją wymarzoną wytwórnię Prana-Film (pranah oznacza „tchnienie życia”) był już jednym z wysoko postawionych braci berlińskiej loży panzoficznej. W skrócie: był okultystą (jeśli macie zamiar obejrzeć „Nosferatu”, zwrócicie uwagę na „znaki”).
Do realizacji filmu nasz spirytysta zaprosił: Fritza Arno Wagnera jako realizatora zdjęć, Hernika Galeenowa, któremu powierzył przygotowanie adaptacji i Friedricha Wilhelma Murnaua, który został reżyserem. Sam mianował się kierownikiem artystycznym produkcji: przygotował projekty kostiumów i wnętrz, opracował stylizowane liternictwo Zwischentitels (tablic z napisami) i zadbał o kampanię promocyjną.

NOSFERATU?

Badacze są raczej zgodni, że w żadnym z bałkańskich języków nie istnieje słowo nosferatu. Emily Gerard, etnografka, badaczka transylwańskiego folkloru popełniła błąd i zniekształciła rumuńskie słowo necuratul (nieczysty) lub nesuferitul (nieśmiertelny). Z napisanej przez nią monografii korzystał, tworząc swojego „Draculę”, Stoker. Najprawdopodobniej więc Grau zaczerpnął to słowo właśnie z jego książki – wnioski wyciągnijcie sami (dodam jeszcze tylko, że miejscowość w której miała mieć miejsce wspomniana wyżej ekshumacja nie istnieje – mogła oczywiście zostać przez jakąś wojenną zawieruchę wymazana z mapy, ale…).

CZY W GRAFA ORLOKA WCIELIŁ SIĘ PRAWDZIWY WAMPIR?

To zapewne brak funduszy i potrzeba oszczędności spowodowały, że w „Nosferatu” nie występowali znani aktorzy. Alexander Granach (Knock) grywał w teatrze, John Gottowt (Bulwer) epizody w Märchenfilme, Greta Schröder (Ellen) i Gustav von Wagenheim (Hutter) pojawiali się na ekranie tylko przez kilka sezonów. Wciąż nie wiadomo dlaczego w filmie nie wystąpił, regularnie dotąd współpracujący z Murnau (przyjaźnili się czasu studiów), Conrada Veidt (somnambulik z „Gabinetu doktora Caligariego”, 1920r.).
Przez dłuższy czas pozostawało zagadką, kto wcielił się w postać grafa Orloka. Kiedy odnaleziono kopię z listą płac, okazało się, że rolę odpychającego monstrum zagrał Max Schreck. Jego imię i nazwisko – po niemiecku oznaczające dosłownie „wielki strach” – wzięto początkowo za pseudonim i zgadywano dalej, który znany aktor mógł się za nim ukrywać. Wrażenie, że w ciągu całego filmu Orlok ani razu nie mruga, dało początek popularnej legendzie, że do roli wampira zaangażowano prawdziwego wampira. Gdy okazało się, że dziwaczne imię i nazwisko to nie pseudonim, ale naprawdę tak nazywa się mało popularny niemiecki aktor, niektórzy wierzyli nadal, że ów człowiek jest prawdziwym wampirem. Zresztą nie ma się czemu aż tak dziwić. Nawet dziś, mimo iż podczas seansu mamy silne wrażenie przestylizowania, to zagrana przez niego postać i tak robi na widzu spore wrażenie. Łysa głowa przypominająca nagą czaszkę, krzywe zęby, wyłupiaste, martwe oczy i ogromne uszy nietoperza – gdyby ktoś taki nocą, pojawił się w moim mieszkaniu, na pewno wyzionęłabym ducha ze strachu…
Przy okazji chciałabym was zachęcić do obejrzenia filmu pt. „Cień wampira” (produkcja raczej karykaturalna, ale warto ją znać), w którym to reżyser E. Elias Merhige, wykorzystał wspomnianą legendę, jakby Schreck był wampirem (w tej roli obsadził Willema Dafoe). Zdecydował się pokazać także, że film kręcony przez Murnaua (jego zagrał John Malkovich) jest dziełem wampirycznym, które „wysysa” krew z własnych twórców.

BUDŻET I EKSTRAWAGANCJA

Jak już wspominałam powyżej: fundusze na film były niewielkie. Większość pieniędzy Grau i tak wydał na promocję (i bankiet po premierze, który spowodował, że było to bardziej wydarzenie towarzyskie niż artystyczne). Nie przeszkadzało to jednak zrobić twórcom „Nosferatu” czegoś, jak na tamte czasy i warunki, szalonego: podróżowali po kilkadziesiąt a nawet kilkaset kilometrów przez całą Europę Środkową, często tylko po to by nakręcić pojedyncze ujęcie.

Podobno nie było ich stać na atelier i dlatego wyszli z kamerą w plener (chociaż Murnau robił, to już wcześniej), ale gdy już to zrobili, to musicie przyznać, że z rozmachem. Podczas seansu możecie więc podziwiać: Wismar, Lubekę, Roztokę i Lauenburg, zamek Orawę i Streczno, rzekę Wag, panoramę Małej Fatry, szczyty Tatr Wysokich i piaszczyste wybrzeże wyspy Heligoland na Morzu Północnym.

MURNAU

Murnau (pisałam o jego ostatnim filmie pt. „Tabu” przy okazji mojego cyklu o rekinach), chociaż był niezjednanym i cynicznym dyktatorem planu – współpracownicy wołali na niego Herr Doktor – niewątpliwie był także geniuszem.

Początkowo chciał być aktorem, potem zaczęło go ciągnąć w stronę reżyserstwa. Na ostatecznej decyzji zaważyło doświadczenie pilota bojowego. Gwałtownie zmieniająca się perspektywa w walce zachęciła go do eksperymentów z ruchomą kamerą. To jemu „Nosferatu” zawdzięczał swoją innowacyjność: ruchomą kamerę, odważne wyjście w plener i niesamowitą grę światłem (szczególnie nocne sceny, które na stałe zapisały się w historii kina) oraz wkomponowanie w siatkę filmu negatywów (białe drzewa na tle czarnej nocy). To on wpadł na pomysł, w jaki sposób wywołać atmosferę niepokoju i lęku poprzez pojawienie się Innego: nienaturalne, sztywne ruchy Orloka, jako postaci jawnie odhumanizowanej, zderzył z  konwencjonalną i ekspresyjną grą reszty aktorów.

Murnauowi doskonale udało się uchwycić istotę Nosferatu, jako irracjonalnej siły, monstrum należącego do porządku natury, z której wywodzi się wszelkie zło, pragnące zniszczyć uporządkowany świat cywilizacji. Ucieleśniona przez niego zwierzęcość (a także przez pająki, szczury, mięsożerne rośliny) odsyła nas w bardzo czytelny sposób do mrocznej części ludzkiej natury. Tej lubieżnej, perwersyjnej, okrutnej – która kpi ze społecznych konwenansów – tej nie dającej się oswoić, chociaż jednak „swojej”. Co istotne wraz z jego unicestwieniem, symbolicznie zostaje „zabita” inność – prawo do swobodnego wyrażania siebie (warto w tym miejscu dodać, że reżyser był osobą jawnie homoseksualną, czym łamał ówczesne prawo).

REKONSTRUKCJA I NIECHLUBNY PROCES

Wiele, bo blisko jedna trzecia prac Murnau zaginęła bezpowrotnie, reszta przetrwała uszkodzona lub niekompletna. Los nie oszczędził również „Nosferatu”, który z powodu procesu o pogwałcenie praw autorskich, miesiąc po premierze został wycofany z dystrybucji. Przetrwał w drugim obiegu, a dokładniej – jego kopie. To co mamy okazję dziś oglądać jest efektem żmudnej, wręcz archeologicznej pracy, dzięki której udało się dokonać ostatecznej rekonstrukcji w 2008 roku. Dlatego też całkiem słusznie remake „Nosfertu”, nakręcony przez Wernera Hercoga w 1979 roku, nazywany jest „kopią bez oryginału”.

Sytuacja finansowa Florence Stoker była na tyle fatalna, że zależała wyłącznie od procentów ze sprzedaży „Draculi”. Wdowa po pisarzu bez wahania wytoczyła więc Pranie proces, który doprowadził wytwórnię do bankructwa. Kiedy po wygranej, okazało się, że nie otrzyma satysfakcjonującego ją finansowego zadośćuczynienia, zażądała zniszczenia wszystkich istniejących negatywów. Podobno nigdy nie zgodziła się na to by obejrzeć chociaż fragment filmu. Nadal popularną jest opinia, że twórcy „Nosfertu” chcieli „oszukać system” i nie mogąc uregulować sprawy z prawami do nakręcenia adaptacji, zmienili personalia bohaterów, przenieśli akcję z roku 1897 do roku 1838 i zmodyfikowali zakończenie (zamiast obławy, dobrowolna ofiara krwi). Coraz więcej pojawia się jednak głosów, że taki osąd nie jest prawdziwy. Grau i Murnau nie kryli się z tym, co było ich inspiracją, zdradzili to nawet na początku filmu. Nie przypuszczali po prostu, że z tego powodu dotkną ich jakiekolwiek konsekwencje. Proces, który przegrali ustanowił więc precedens.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com