Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Krwawa vendetta. Natura nie wybacza ani nie współczuje

Teraz już wiem skąd reżyser John Rebel wziął pomysł na swój beznadziejny film pt. Niedźwiedź (2010). Zainspirował go równie beznadziejny (albo – nie sądziłam, że to możliwe – jeszcze gorszy) film Grizzly Rage (2007). Tytuł właściwie zdradza już w pełni treść tego gniota. Po polsku brzmi jeszcze czytelniej: Zemsta niedźwiedzicy. Aby zanadto się nie rozpisywać  – bo nie ma za bardzo o czym – zdradzę wam, że film opowiada o konsekwencjach głupich zachowań. Czworo młodych ludzi – Laureen, Sean, Ritch  i Wes – w ramach nagrody, po zakończeniu swojej edukacji w liceum (że im się udało….), wybiera się „gdzieś w dzicz” by odpocząć. Postanawiają jechać skrótem przez las (do którego wjazd jest zabroniony) i pędząc swoim jeepem zabijają młodego niedźwiadka, czym narażają się na gniew jego matki. Głębi emocjonalnej nie uświadczymy tutaj jednak nawet ociupinki. Oczywiście bardzo chciałam kibicować niedźwiedzicy, jednak jej zachowanie było zbyt nierealistyczne, by mnie do siebie przekonała. To już niedźwiedź kanibal z Red Machine był wiarygodniejszy… Nasza niedźwiedzica bowiem nie wyraża zainteresowana jakimkolwiek atakiem. Zazwyczaj przechadza się spokojnie to tu to tam (wycinki z filmów przyrodniczych?), a jej ataki markuje się rzekomym ciosem z liścia, który posyła ofiarę na księżyc lub, w najlepszym wypadku, dach pobliskiego domku. Wiem, że niedźwiedzie są silne, ale to już przesada. Scen gore w tym animal attack jak się domyślacie, też nie dane nam będzie oglądać. Jedyne czym nas twórcy uraczyli, to pojawiający się dosyć rzadko bryzg krwi, ograniczony do „komiksowej nakładki” na kadr.

Bohaterowie nie zasługują na to, by poświęcić im chociażby kilka słów, ale niestety trzeba o nich wspomnieć. Głównie, jak to w filmach takiego typu, ich zachowania są „od czapy”. Scena, która na chwilę wyrwała mnie z odrętwienia, to ta w której nasi absolwenci wyrywają sobie kierownicę, pędząc autem tuż nad przepaścią. Najlepsze w całej tej dziwacznej akcji było, to, że oni naprawdę byli zaskoczeni tym, że spadli i dachowali. Następnego szoku doznałam, gdy jeden z bohaterów „urwał się” i pobiegł (klasyka) po pomoc. Znalazł schronienie pełne broni i pułapek, ale potem uciekł przed niedźwiedzicą do lasu, gdzie nie miał w starciu z nią szans. Takie pocieszne perełki są niestety bardzo rzadkie, głównie Grizzly Rage składa się z koszmarnych dłużyzn. Pierwsza ofiara (nie licząc małego miśka) pojawia się po 20 minutach, drugie starcie z niedźwiedziem (nie ofiara, tylko starcie) dopiero w 44 minucie.

Prawda jest taka, że nawet na scenariusz do filmu klasy „Z” trzeba mieć pomysł. Niestety w omawianym filmie, Arne Olsen pokazał, że nie ogrania tematu. Zamiast skupić się akcji, albo chociaż absurdach, silił się na ukazanie psychologicznej głębi postaci. Jeden z bohaterów – Wes – toczy ze sobą nawet niemą, wewnętrzną walkę. Toczy ją przez dobre 10 minut, a widz powoli traci nadzieję, że kiedyś skończy pokaz min z cyklu: „spięty jak baranie jaja”. Dialogi też się twórcom nie udały: bez pomysłu, pozbawione polotu, nie są nawet przyzwoicie bezsensowne. Podsumowując: aktorstwo pasuje doskonale do całej reszty bo jest po prostu tragiczne. Na tle Brody Harmsa, Grahama Kosakoskiego i Tylera Hoechlina minimalnie wyróżnia się Kate Todd. Nie jest to jednak sztuka, gdy się jest jedyną kobietą w ekipie.

Ten film to fatalna parodia kina klasy „Z”. Dziwne, że David DeCoteau tego nie udźwignął. Zdecydowanie więcej oczekiwałam od reżysera filmów takich jak: Pijawki (2003) i 90210 Shark Attack (2014).

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com