Dwie reporterki. Dwie ekipy. Jedna pustynia. W sumie: reality show
Muszę przyznać, że film skusił mnie plakatem. Podobieństwa do Wzgórza mają oczy, nie dało się bowiem ukryć. Oba twory nie mają oczywiście ze sobą wiele wspólnego – no może poza krajobrazem. The Before Time to historia dwóch rywalizujących ze sobą ekip telewizyjnych (KXTZ i KGGR), które zostają wysłane na pustynię, by odnaleźć legendarny indiański skarb. Już wcześniej w okolicy znaleziono zwłoki pozbawione głów, nie trudno więc się domyśleć, że Ci którzy strzegą złota Navahów, nie pozwolą go sobie odebrać. Czego się jednak nie robi dla sławy i bogactwa?
Ludzie lubią oglądać spięcia i negatywne emocje. Ekipy muszą więc być skłócone by program miał dużą oglądalność. Dlatego pomysłodawcy projektu postanowili, że muszą wziąć w nim udział dwie skonfliktowane ze sobą prowadzące: Kimberly i Cate. Blondynka i brunetka. Niestety tak ich docinki i wrogość, jak i niezbyt śmieszne żarty reszty członków wyprawy, wypadły bardzo sztucznie. Czyhające na bohaterów złowieszcze siły również nie wzbudziły takiej grozy i napięcia jak powinny. Za brak odpowiedniego klimatu odpowiada w dużym stopniu – niestety dla widza – tragiczny poziom aktorstwa. Odnosimy wrażenie, że na ekranie oglądamy ludzi z łapanki. Czasami zastanawiam się jak kiepscy aktorzy muszą przychodzić na castingi do takich produkcji, skoro Ci których oglądam okazali się wśród nich najlepsi….
The Before Time to produkcja zdecydowanie przewidywalna: mamy brak zasięgu, ostrzeżenia i znaki, skłonność do podejmowania ryzykownych działań, rozdzielanie się, wewnętrzne tarcia i typowo ludzkie pragnienia, które w końcu muszą wykończyć bohaterów. Jedyne co było w miarę trudne do odgadnięcia, to kolejność zgonów. Trzeba przyznać, że pomysł na film sam w sobie był dosyć ciekawy i zdecydowanie miał potencjał. Indiańska legenda, nie rozumiejący świata przodków oraz ich wartości współczesny człowiek, plus specyficzna formuła Reality Show, to całkiem wdzięczny temat. Niestety budżet nie pozwolił na to by rozwinął skrzydła. Reżyser, Miguel MĂźller, chciał po prostu zbyt wiele pokazać, nie mając do tego środków – i wszyło, co wyszło. Również found footage – które szczerze już się widzom przejadło – tym razem nie pomogło zatuszować braków w portfelach twórców, tylko niepotrzebnie rozdrażniało widza.
Miguel ma na swoim koncie krótkometrażową, czarno-białą „Yolandę”, która została bardzo dobrze przyjęta przez widzów. Warto dać mu szansę i w przyszłości zobaczyć jakiś jego film. Wtedy dopiero będzie można ocenić czy The Before Time (które lepiej sobie odpuścić) to maksimum jego możliwości, czy zwyczajny „błąd w sztuce”. Jeśli już ktoś naprawdę musi zobaczyć tę produkcję w ramach ciekawostki, proponuję by na czas seansu zaopatrzył się w przekąski (lub procenty) poprawiające nastrój.