Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #71 A podobno nie ma sytuacji bez wyjścia…

W rekinich produkcjach dosyć często pojawia się motyw niesfornego turysty mierzącego się z potęgą natury. Niektóre z realizujących ów temat filmów, to typowe parodie jak np. Wakacje z rekinami (pamiętajcie, że nie wolno wrzucać petard do wody) albo Rekin Zombie. Na szczęście znajdzie się też coś dla widzów spragnionych mocniejszych wrażeń, ci mogą bowiem sięgnąć po poważniejsze kino rozrywkowe. W tej kategorii warto wyróżnić 183 metry strachu, czyli film o tym, jak może się skończyć samotne surfowanie, albo Podwodna pułapka, czyli film-przestroga przed korzystaniem z „lewych” turystycznych atrakcji, proponowanych przez nieznajomych. Najbardziej w pamięć zapadają jednak te produkcje, które są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. W tej ostatniej, najbardziej miażdżącej psychikę, grupie warto zwrócić uwagę na – opisywaną już tutaj kiedyś – Rafę oraz Ocean Strachu (Open Water, 2003).

FATALNE W SKUTKACH NIEDOPATRZENIE

Pisząc scenariusz Oceanu strachu, reżyser Chris Kentis, inspirował się tragicznym losem Toma i Eileen Lonerganów. W 1998 roku, w ramach urlopu, małżeństwo wybrało się na zorganizowaną wycieczkę, żeby ponurkować w Morzu Koralowym. W wyniku fatalnego niedopatrzenia organizatorów, źle policzono turystów i zostawiono naszą parę na pełnym morzu. O tym, że popełniono błąd zorientowano się dopiero dwa dni później. Akcja ratunkowa ruszyła niestety zbyt późno. Ciał nigdy nie odnaleziono.

Ich sprzęt do nurkowania znaleziono dopiero po jakimś czasie, co istotne: nie było na nim śladów ugryzień. Eksperci uznali więc, że w wyniku odwodnienia i wychłodzenia Lonerganowie popadii w swoiste delirium (w efekcie dobrowolnie pozbyli się sprzętu) i utonęli. Głodnej sensacji opinii publicznej to nie wystarczyło. Pojawiły się różne teorie spiskowe, np. że małżeństwo dokonało oszustwa ubezpieczeniowego (ich polisy i konta bankowe pozostały jednak nietknięte) i uciekło do raju podatkowego. Gdy do mediów wyciekły depresyjne zapiski z pamiętnika Toma, stwierdzono, że para popełniła w ten sposób zaplanowane samobójstwo, podejrzewano nawet, że organizatorzy rejsu im w tym pomogli. Prawda jest jednak bardziej brutalna i daleka od sensacyjnej fikcji: odnalezione urządzenie służące nurkom do pozostawiania wiadomości pod wodą zawierało rozpaczliwy zapis: Lonerganowie błagali o pomoc. Wyobraźcie sobie, co musieli czuć, czekając na ratunek, który nie nadchodził…

Firma, która dopuściła się pomyłki w liczeniu pasażerów została obciążona karą finansową i wkrótce zbankrutowała. Tragedia Lonerganów przyczyniła się także do zaostrzenia przepisów. Wprowadzono między innymi wymóg, aby kapitanowie i mistrzowie nurkowania niezależnie od siebie potwierdzali liczbę osób na statku.

JEDNA CHWILA NIEODPOWIEDZIALNOŚCI

W Open Water Chris Kentis, bez sięgania po teorie spiskowe, próbuje odtworzyć, to co mogło się Lonerganom przytrafić. W jego wersji historii, para zapracowanych, młodych Amerykanów – Susan (Blanchard Ryan) i Daniel (Daniel Travis) – wybiera się na przyspieszony urlop. Po króciuteńkim wstępie (pakowanie, wyjazd, zasygnalizowanie problemów) od razu przechodzimy do dnia, w którym nasi bohaterowie wybierają się na feralną wycieczkę. Bez zbędnych ceregieli i dłużyzn, obraz skupia naszą uwagę na dramacie pary, która przez swoją nieodpowiedzialną decyzję (celowo oddalili się od grupy) i przez niedopatrzenie organizatorów, znalazła się w beznadziejnej sytuacji. Początkowo Susan i Daniel liczą na to, że pomoc nadejdzie szybko. Im bardziej jednak zaczyna dokuczać im głód, zimno i im bardziej zaczynają interesować się nimi – początkowo niewielkie ryby -, tym bardziej uświadamiają sobie dramatyzm sytuacji w jakiej się znaleźli: nie maja kontroli nad NICZYM i nie mogą NIC zrobić.

BEZSILNOŚĆ I OSAMOTNIENIE

Odkąd dochodzi do tragedii nasi pechowcy dryfują niesieni przez silny prąd nie wiadomo dokąd. Wycieńczeni, głodni i odwodnieni stają się też łatwym celem dla głodnych drapieżników. Jesteśmy więc świadkami nierównej walki toczącej się na tle niewzruszonego, bezkresnego oceanu. I wiecie co? To w zupełności wystarczy, by wzbudzić w nas niepokój. Nie mamy bowiem wątpliwości, co się za chwilę stanie i jesteśmy świadomi tego jak bezbronni są oglądani przez nas ludzie. To, co przeżywają, to niewyobrażalna tortura. Bo ile warte są ich wszystkie ambicje, cele, zera na koncie, plany, praca, atrakcyjność, fochy? W tym świecie każde z nich to tylko kawałek mięsa. Film bazuje więc na prostych emocjach od szoku, przez wyparcie, wściekłość, apatię i rozpacz, aż po skrajną rezygnację. Dzięki temu trafia w sedno, ponieważ przypomina nam, jak kruchymi i niewiele znaczącymi jesteśmy istotami, że tam gdzie kończy się cywilizacja, jesteśmy niczym wobec bezkompromisowych sił natury. Wrażenie to potęguje fakt, że rekiny, które oglądamy na ekranie nie są wcale morderczymi bestiami. To przeciętni przedstawiciele swojego gatunku, którzy po prostu korzystają z okazji: trafił mu się łatwy łup i na dokładkę świeży. Dlaczego miałyby z niego zrezygnować?

PROSTOTA I REALIZM

Chris Kentis pokazał, że nie trzeba niczego więcej: ani sztucznie pompowanego napięcia, ani podkręcania dramaturgii, ani komplikowania relacji, by zmrozić widzowi krew w żyłach. Film jest skrajnie minimalistyczny i bardzo oszczędny w wyrazie. Nie ma w nim miejsca na efekty specjalne, sztuczne oświetlenie czy chociażby ścieżkę dźwiękową (oprócz krótkich scen podczas zwiedzania miasteczka). Na dokładkę został nakręcony z wręcz reporterskim zacięciem i momentami łatwo zapomnieć, o tym że to jednak fikcja. O życiu pary dowiadujemy się tylko niezbędnego minimum: są całkowicie przeciętnymi ludźmi, którzy swoją wiedzę na temat natury czerpią z mass mediów, a o rekinach wiedzą tyle ile mówiono w Shark Week. Tak naprawdę każdy z nas mógłby więc znaleźć się na ich miejscu. Trzeba przyznać, że aktorom udało się właśnie taką interpretację postaci przedstawić. Susan i Daniel są do bólu przeciętni i zwyczajni. Sceny w których pojawiają się drapieżniki, również nie są widowiskowe. Rekiny nie zawsze zauważane przez bohaterów (swoją drogą rewelacyjne rozwiązanie), z czasem zaczynają ich podskubywać, co jest bardziej przerażające niż oglądane przez nas we wszelkiej maści animal attackach gwałtowne sceny żerowania. Poza tym godne podziwu jest to, że mimo ogromu oceanu i otwartej przestrzeni obraz jest bardzo klaustrofobiczny. Tutaj to przestrzeń staje się przytłaczającym więzieniem.

Co ciekawe, film kosztował zaledwie 130 000 dolarów, co oznacza produkcję niemalże offową. Pieniądze na jego realizację wyłożył zresztą sam reżyser (zarazem scenarzysta i montażysta). W pracy pomagała mu jego żona – producentka – Laura Lau. Oboje, wraz z aktorami spędzili w wodzie na otwartym morzu ponad 120 godzin. Wokół nich swobodnie pływały rekiny, którym treser rzucał kawałki krwawego mięsa, by przekonać je do podpłynięcia w konkretnym kierunku.

METAFORA BEZRADNOŚCI

Ocean strachu, to oszczędny w środkach i naprawdę dobry thriller, który mimo, iż odniósł kasowy sukces, to niestety wielu osobom nie przypadł do gustu. Wydaje mi się jednak, że winne temu wcale nie są ani statyczny obraz, ani nijacy bohaterowie, tylko świadomość, jaką w każdym nas wzbudza, a jaką wolimy wyprzeć: jesteśmy tylko marnym pyłem i żadne zaklinanie rzeczywistości ani wiara we własne możliwości tego nie zmienią. Co gorsza, gdy dzieje się tragedia – nikt jej nie zauważa, świat się nie kończy, karawana idzie dalej. Nic więc dziwnego, że nie chcemy o tym wymiarze naszego istnienia za często myśleć, wolimy za to się trwać w swoich bezpiecznych bańkach, okłamując się, że jesteśmy wyjątkowi.

Film dla każdego, kto:

– nie szuka sensacyjnego, pełnego akcji kina;
– lubi inspirowane prawdziwymi wydarzeniami historie;
– potrzebuje wyciszenia „na smutno”;
– zastanawia się czasami: co ja bym zrobił będąc na ich miejscu? No właśnie: co?
– jest fanem, realistycznych, kręconych z nieco reporterskim zacięciem „prawdziwych” filmów;
– nie przeszkadzają mu ani malutki budżet (130 000 $), ani paradokumentalna konwencja;
– ma ochotę na to by pesymizm i poczucie beznadziejnej marności wypełniło każdą komórkę jego ciała.

 

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com