Wieczór z rekinem #93 Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta i….piraniorekiny
Grudzień już za pasem, więc najwyższa pora na film-przestrogę w choinkowomikołajkowym klimacie. Zanim wpadniecie w zakupowy amok, nakręcani atakującymi was zewsząd reklamami, koniecznie zapoznajcie się z Piranha Sharks (2014), czyli nietypowo świąteczną opowieścią o minipiraniorekinkach – zwierzątkach idealnie nadających się do hodowania w domowych warunkach. Wydawać by się mogło, że taki sprzedażowy HIT, to rewelacyjny wybór, bo przecież, jak to słusznie ogarnęli marketingowcy: WSZYSCY KOCHAJĄ REKINY! Niestety dla obdarowanych, nasze słodkie kreaturki są efektem ubocznym nieudanego wojskowego eksperymentu, na którym jakiś cwaniak postanowił, tak czy siak, zarobić. Masowe zakupy, gwiazdkowe prezenty i zmutowane minirekinki – taka mieszanka nie może nie eksplodować…i nie mam tutaj oczywiście na myśli wybuchu świątecznej szczęśliwości…
Nietypowa opowieść świąteczna
Film otwiera scena z której, w ogromnym skrócie, dowiadujemy się, że mające być bronią ostatecznej zagłady, genetycznie zmodyfikowane do rozmiaru malutkich piranii żarłacze białe, są – delikatnie mówiąc – przynoszącym straty niewypałem. Krwiożercze kreaturki popadły bowiem w niełaskę po tym, jak ukatrupiły badającego je laboranta – swoją drogą w wyjątkowo ubogo wyposażonym laboratorium. Na swoje szczęście, jako produkt, te małe brzydactwa, mają spory potencjał sprzedażowy i po prostu głupio byłoby, gdyby nie został on wykorzystany. Zamiast więc zostać unicestwione, piraniorekinki, trafiają do szerokiej dystrybucji, jako zwierzątka domowe i idealny prezent na święta. Oczywiście grupka pupilków wydostaje się dosyć szybko z komercyjnej niewoli i zaczyna z poziomu kanalizacji terroryzować Nowy Jork. W akcie desperacji władze decydują się na zbombardowanie Manhatanu. W samą porę w walkę z bestyjkami angażuje się grupka nieudolnych tępicieli szkodników, którym nieco przypadkowo, ale jednak, udaje się uratować nie tylko miasto, a także i święta! (Jak to zazwyczaj w świątecznych opowieściach bywa).
Piranie i rekiny
Piranie nie mają zbyt dobrej prasy. W zbiorowej świadomości funkcjonują jako drapieżne ryby, które atakując całą ławicą, w parę sekund zostawiają z człowieka tylko szkielet. Złą opinię w dużej mierze zawdzięczają horrorom, czyli siedzą w jednej ławce z równie mocno oczernianymi przez popkulturę rekinami. Prawda jest taka, że ani jedne ani drugie nie mają ludzi w swoim menu. Fakty nie są jednak tak nośne i opłacalne, jak podsycanie lęków, więc kto by się nimi przejmował. Scenarzyści Barney Burman, Mark Burman, Leigh Scott (zarazem reżyser) postanowili więc pójść na całość i zabawić widza, wyjątkowo szkaradną krzyżówką tych dwóch nieszczęsnych gatunków.
Trzeba przyznać, że pomysł okazał się świeży i oryginalny. Do tej pory na ekranie podziwialiśmy megalodony, dinosharki, ośmiorekiny, wielogłowe mutacje, rekiniego Frankensteina i krzyżówki z ludźmi. Wszystkie ogromniaste. Zamiast atakować widza kolejnym monstrum, Leigh Scott postanowił przejść od skali giga do mikro. I to się opłaciło. Geneza powstania i funkcjonowania piraniorekinków w wielkim mieście, jest dzięki temu o wiele wiarygodniejsza (oczywiście mowa tutaj o dosyć umownych granicach) niż wszelkie paranormalne, ghost i ouija sharki, z których śmialiśmy się do tej pory.
Pomieszanie z poplątaniem
Jak już zdążyliście zauważyć, sama idea minidrapieżników okazała się strzałem w dziesiątkę i niezaprzeczalnie stanowi powiew świeżości w rekinim uniwersum, ale niestety, nie wszystko prezentuje się tutaj tak różowo. Twórcy za bardzo się rozpędzili i przesadzili z nagromadzeniem przeróżnych wątków. O ile jeszcze problemy sercowe bohaterów są w logiczny sposób umotywowane i sprawiają, że większość postaci w filmie jest „jakiś” – i dzięki temu angażują widza w swoje historie -, to sporo zostało tutaj wepchnięte na siłę. Mamy więc striptizerki, ekipę burmistrza, kobietę przebraną za klauna, naukowczynię z antofobią i Zespołem Tourett’a, jej dziwacznego towarzysza i dodatkowego bohatera z przypadku, który porywa szefową feralnego projektu. Pojawia się także starający się być zabawny All Snow oraz John Wells, który jest tu tylko po to, by w kluczowym momencie pokazać klatę. Ukoronowaniem bezsensu jest dodana kompletnie od czapy, bo w przedziwnych okolicznościach, przyjacielska pogadanka o makijażu…itd. itp.
O ile na powyższe można jeszcze przymknąć oko i po prostu dobrze się podczas seansu bawić, to gorzej ma się sprawa ze sfuszerowanym CGI. Wygląda to tak, jakby montażyści uradowani tym, że w końcu dopchali się do komputera, koniecznie musieli wygenerować nie tylko chmary piraniorekinków, ale także tandetne wojskowe samoloty, wyjątkowo liche sceny na dachu i helikopter lądujący na ulicy…Wszystko, wierzcie mi, naprawdę, ale to naprawdę słabej jakości. Lepiej byłoby, gdyby skupili się na dopracowaniu szczegółów zgonów. Te, które nam zaserwowano sprowadzają się tylko do ofiar miotających się zabawnie w – ledwo zabarwionej na czerwono – wodzie. Zamiast jakiejkolwiek interakcji z mininapastnikami, oglądamy więc kiepską podróbkę mapetów. Szczególnie niedopracowana jest scena ze striptizerką pożeraną żywcem w wannie. A mogła zapadać w pamięć. Miała spory potencjał…
Na swój sposób zabawne
Mimo przesytu, bałaganu, kiepskiego CGI i nie zawsze celnych żartów, to był bardzo przyjemny seans. Warto docenić go za strawne stężenie lekko zarysowanych absurdzików, całkiem logiczny ciąg przyczynowo- skutkowy (no dobra poza tym, że raz się można obronić przez lawiną piraniorekinów, a raz nie – zależnie od tego czy jest się kluczową postacią) i naprawdę przyzwoite aktorstwo – Kevin Sorbo, którego lepiej znacie, jako serialowego Herkulesa, nadal w formie.
Jeśli nie trawicie naprawdę słabych bezbudżetowców takich jak Virus Shark albo Jurassic Shark, ale jesteście fanami średniaków typu Wakacje z rekinami, Atomowy rekin albo Rekiny tamowe, to Piranha Sharks nie powinien was zawieść.
P.S. Nie oszukujmy się, to nie jest film jakoś szczególnie pobudzający do refleksji, ale w pewnym sensie nabija się z naszego autodestrukcyjnego, konsumpcyjnego pędu. I za to dostaje plusika.
Film dla każdego kto:
– chce już poczuć ducha świąt;
– nie ma pomysłu na oryginalny prezent gwiazdkowy;
– w przedświątecznym amoku ulega presji reklam;
– w kategorii „kino klasy Zet”, stawia na średniaki;
– chce zobaczyć jak wygląda minidrapieżnik będący skrzyżowaniem piranii i rekina;
– jeszcze nie wie do czego prowadzi wypuszczanie na wolność dzikich zwierząt – zwłaszcza tych zmutowanych;