Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Witaj przyjacielu

Trudno ten film nazwać z czystym sumieniem pełnokrwistym horrorem. Należy go raczej zakwalifikować jako horror młodzieżowy (teen horror films). Niestety nawet próba spojrzenia na ten obraz, z uwzględnieniem faktu, że jest adresowany do mniej zaprawionego w bojach widza, niewiele pomaga. Kłania się bowiem brak doświadczenia reżysera – Stilesa White’a -, którego ów film jest debiutem!! Diabelską planszę Ouija kładą na łopatki głównie – braki: nastroju, nieprzewidywalnych zwrotów akcji i najdrobniejszych innowacji…

A o czym mniej więcej ten horrorek jest? Pewna nastolatka – Debbie – popełnia barwne samobójstwo wieszając się na lampkach choinkowych. Jej najlepsza przyjaciółka Laine ma wyrzuty sumienia, gdyż uważa, że mogła temu zapobiec. Wpada więc na genialny pomysł, skontaktowania się ze zmarłą przy pomocy planszy Ouija, i co najlepsze, namawia swoich znajomych, by wzięli w tym udział. Jak się zapewne domyślacie bohaterowie nawiązują kontakt z „czymś” w zaświatach. „Czymś”, co – a o czym wkrótce mają okazję się przekonać – niekoniecznie ma dobre zamiary i cokolwiek wspólnego z Debbie. Laine (Olivia Cooke), gdy uświadamia sobie, co zrobili, próbuje za wszelką cenę dowiedzieć się z kim ma do czynienia i co z tym kimś zrobić, by uchronić kolejnych znajomych przed niechybną śmiercią. Ot, takie typowe ghost story z planszą Ouija w tle.

Początkowo film względnie daje radę, nie do końca wiemy z czym mamy do czynienia, pojawia się coś na kształt stopniowanego napięcia. Ale po około pół godzinie wszystko szlag trafia – akcja pędzi po równi pochyłej do przesadzonego i kiczowatego zakończenia. I nie dość, że kiczowatego, to jeszcze przewidywalnego do bólu. Co poszło nie tak? Miliard razy, powtarzałam już, że schematy nie są złe, jeśli środek wypełni się czymś oryginalnym i ciekawym. Tutaj środek niestety także jest sztampowy, a jego sedno sztampowe w dwójnasób. Ze stuprocentową trafnością obstawialiśmy podczas seansu, w jakiej kolejności będą ginąć bohaterowie, czy ktoś – i jeśli tak, to kto – przeżyje, że będzie podwójne zakończenie, że pewna osoba kłamie i w scenie kulminacyjnej pojawi się Debbie. Niewiele zostało więc przyjemności z oglądania. Szczególnie załamał mnie moment, w którym bohaterka po zejściu ze strychu, dowiaduje się, że pora odwiedzić szpital psychiatryczny i, że trzeba będzie wejść do piwnicy. Jeszcze tylko brakuje: poniemieckiego bunkra, kostnicy i domku w głębi lasu… Korzystanie ze zbyt wielu „rekwizytów” zapożyczonych z kanonu kina grozy – stworzenie wrażenia przesytu – nie jest w stanie zagwarantować sukcesu.

Diabelska plansza… nie straszy, chociaż twórcy chcieli, by tak było – bo po cóż innego kręciliby – w swoim mniemaniu – horror. Odpowiedni efekt dały tylko wspomniane lampki i nic dentystyczna. Poza tym niewiele. Złośliwe siły nieczyste skupiają się głównie na zapalaniu gazu i przesuwaniu krzeseł, mało tutaj niepokojących manifestacji. Kolejni, wykańczani bohaterowie, umierają po cichu bez oporów, bez  stoczenia jakiejś dramatycznej, spektakularnej walki, czy choćby przeraźliwych wrzasków. Odchodzą spokojnie, jakby ogłuszeni mocą ducha. Gwałtowna walka o przeżycie czy dramatyczne łapanie oddechu – zdecydowane bardziej poruszyłyby widzów. Delikatna, na swój sposób, śmierć, niestety nie wywołuje wstrząsu. Sceny jump oczywiście pojawiają się w filmie, ale nie powodują, że widz podskakuje na kanapie, fotelu czy gdzie tam spoczął. Jak sobie zasiadł na początku, tak siedzi do końca, no chyba, że wybierze się na spacer po coś do picia (najlepiej z procentami), przecież i tak niewiele straci…

Kolejną bolączką filmu są niewiarygodni i pozbawieni emocji bohaterowie. Aktorzy nie dali z siebie zbyt wiele. Bardziej niż warsztatu pilnowali fryzur, które musiały być idealne w każdym ujęciu. Poza Pauliną Zander, wcielającą się w postać Lin Shaye – dawną mieszkankę domu Debbie -, nikt nie zasługuje w tym obrazie na uwagę. Dialogi, ale to już wina scenariusza, są niezbyt rozbudowane, ograniczone wręcz do minimum. Zresztą i tak niewiele wnoszą do płaskiej fabuły, więc po co się było wysilać?

Świetna praca kamer, płynne przejścia, dobre ujęcia i spory budżet dawały możliwości, których White (pracujący przecież przy Boogeymanie i Kronikach opętania) nie wykorzystał. Możliwe, że reżyser wzorował się na filmie z 2009 roku Uciec przeznaczeniu (nie mylić z Oszukać przeznaczanie), w którym również występuje tablica. Nie wiem czy ze swoich błędów debiutant wyciągnie pożądaną naukę, gdyż na nasze nieszczęście produkcja przyniosła zyski. To kolejny dowód na to, że akcja promocyjna potrafi wyczyniać większe cuda, niż nawiedzona plansza Ouija.

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com