Łaska i przekleństwo niepamięci
Popełniłam błąd. Ogromny błąd. Postanowiłam wieczorem, że przeczytam przed snem TYLKO kilka stron. Niestety z Anną Kańtoch tak się nie da. Jej powieści pochłaniają bez reszty w kilka sekund. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki czytelnik przestaje nagle odczuwać zmęczenie, głód i kompletnie traci poczucie czasu. Zapewne domyślacie się, że rano miałam problemy z tym, żeby wstać do pracy. Najgorsze jednak, że gdy już otwarłam oczy, wzrok wciąż tęsknie podążał w stronę książki, z którą musiałam rozstać się na osiem strasznie długich godzin.
Łaskę dosłownie się połyka. Powieść zawdzięcza to doskonałemu klimatowi, ciekawej intrydze i bohaterom z krwi i kości. Autorka przenosi nas w lata osiemdziesiąte, kiedy to Polskę nawiedzały jeszcze srogie, śnieżne zimy, na drogach królowały Maluchy, a w pokojach nauczycielskich było gęsto od papierosowego dymu. W małym miasteczku, Mgielnicy (chociaż uparcie wciąż czytałam zamiast Mgielnica, Magielnica) giną nastolatkowie. Dzieci i kolejnych zbrodni właściwie nic nie łączy, więc milicja, mimo wzmożonego wysiłku, jest wyjątkowo bezradna. Kluczem do zagadki okazuje się sprawa sprzed trzydziestu lat. Wtedy to Maria, jako kilkuletnia dziewczynka, zniknęła na tydzień w lesie. Odnaleziono ją oblepioną od stóp do głów zaschniętą krwią i luką w pamięci. O „potworze”, którego wtedy spotkała przypomina jej dopiero rysunek, wykonany przez jednego z jej uczniów, jak się później okazuje, pierwszej z ofiar. Wydarzenia to wywołuje lawinę pytań i wątpliwości. Czy to możliwe by człowiek, którego spotkała wtedy w lesie nadal żył? Dlaczego powrócił akurat teraz i co zamierza? Czy to na pewno on stoi za serią morderstw?
Akcja powieści rozgrywa na dwóch planach czasowych, w 1955 i w 1985 roku. Retrospekcje doskonale uzupełniają toczące się w peerelowskich realiach śledztwo. Z jednej strony poznajemy losy rozbitej psychicznie Marii, z drugiej poczynania milicji. Do głównej bohaterki trudno zapałać sympatią. To strzęp człowieka. Wciąż zmęczona, depresyjna i bez życia, ogranicza kontakty z ludźmi do minimum. Ciągle czegoś żałuje i żyje zapomnianą przeszłością, która powraca do niej tylko w snach. Prezentując nam jej wewnętrzne rozterki, Kańtoch stworzyła bardzo wiarygodną postać. Wiarygodną do tego stopnia, że kobieta naprawdę działała mi na nerwy i miałam ochotę nią potrząsnąć, by wreszcie zbudziła się z letargu. Z czasem, na szczęście ta niemrawa i blada mimoza, zaczyna się „budzić”. A my jesteśmy świadkami, jak ledwie tląca się w niej iskra życia powoli się rozpala (przygarnia nawet kota) i bohaterka wraz z nową przyjaciółką zaczyna działać, podejmując własne śledztwo. Trudno polubić także prowadzącego sprawę porucznika Adama Bogusza. Próbując rozwikłać zagadkę, co prawda wykonuje on kawał dobrej roboty, jego walka z czasem i oddanie, nie wynikają jednak z obawy o życie kolejnych nastolatków, ale z lęku o własną karierę. Nie potrafimy go jednak za to potępić. Świetnie naszkicowany przez autorkę portret wewnętrzny (tak jak w przypadku Marii), ukazuje nam bowiem drugie dno kierujących nim motywacji. Ten wstydzący się swojego pochodzenia człowiek, po prostu wciąż musi udowadniać sobie i innym ile jest wart. Niezaprzeczalnie niejednoznaczność bohaterów, którzy nie są ani dobrzy ani źli, ukazana na tle małomiasteczkowej mentalności stanowi jeden z głównych atutów Łaski.
Oprócz wspominanej dwójki, przez powieść przewija się mnóstwo innych postaci: podejrzani i/lub zrozpaczeni rodzice, eks-kochanki, nauczyciele, sąsiedzi, siostry zakonne, menele i bardziej lub mniej rozgarnięci pracownicy milicji. Dzięki nim i rozbudowanym wątkom pobocznym, zyskujemy pełniejszy obraz zdarzeń. Poza tym prawie każda wspomniana w powieści osoba, jest elementem misternie utkanej sieci mylących czytelnika tropów. Podczas lektury wytypowałam kilku potencjalnych morderców i to z całkiem wiarygodnym motywem. Rozwiązanie zagadki, kto zabijał i okazał się potworem w ludzkiej skórze, nie było więc dla mnie zaskoczeniem. Nie to mnie jednak rozczarowało. Zaskoczyły mnie przede wszystkim motywy postępowania złoczyńcy. Nie pasowały mi do mroku całej powieści, mimo logiki coś mi tutaj zazgrzytało. Może jednak tak to jest, że zło objawia się w sposób, którego najmniej oczekujemy. Gdyby było inaczej potrafilibyśmy się przed nim skuteczniej bronić, prawda?
Świetny warsztat, nieprzekombinowany styl, brak nadęcia i prosta – chociaż nie banalna – historia złożyły się na znakomity kryminał. Panująca w nim, kipiąca od emocji, a zarazem depresyjna atmosfera, a także krótkie, pozbawione słońca, mroźne dni mocno pobudzają wyobraźnię czytelnika. Dlatego też osadzona w szarej, zimowej rzeczywistości Łaska, to doskonały wybór na smętne jesienne wieczory.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!