Medytacje na jednośladzie
Książka Zen i sztuka obsługi motocykla w żadnym wypadku nie mogła pozostać niezauważona. Gdy początkowo odrzuciło ją ponad 120 wydawców, ten fakt sprawił, że zapisała się w Księdze Rekordów Guinessa. Kiedy w końcu w 1974 roku jeden zdecydował się ją wydać: podbiła serca milionów Amerykanów, zyskując miano pozycji „kultowej”. Co znamienne, po dziś dzień wywołuje skrajne emocje wśród czytelników. Jedni uważają ją za przytłaczającą, banalną, egocentryczną paplaninę, dla drugich stanowi wręcz objawienie geniuszu.
Jej autor, Robert Pirsig, wraz z synem Chrisem i dwójką przyjaciół, wybrał się w podróż motocyklową przez Amerykę w poszukiwaniu „dawnego siebie”. Podczas wyprawy cała czwórka musiała zmierzyć się z pogodą, ogromnym zmęczeniem, spadkami nastrojów i kapryśnym sprzętem. I chociaż niedościgniony majestat natury, spotkania po latach, barwne postoje i niespodziewane perturbacje mają w Zen i sztuce obsługi motocykla swoje miejsce, podróż przede wszystkim okazała się pretekstem do snucia rozważań filozoficznych o życiu i mierzenia się ze wspomnieniami. Autor tej na wskroś biograficznej opowieści, dał się w nich poznać jako człowiek o niezwykłym umyśle. Za jego nietuzinkowością, podążyło jednak także obezwładniające poczucie wyobcowania i brak zrozumienia ze strony otoczenia.
Rozważania byłego uniwersyteckiego wykładowcy ożywiają filozoficzne idee nadając im nowego „kolorytu”. Niejednokrotnie odwołuje się on do starożytnych myślicieli Arystotelesa, Sokratesa, Platona, Kanta dzieląc się przy tym swoimi rozważaniami o „romantycznym” i „intelektualnym” podejściu do świata, nauce, konstrukcji wartości, Jakości, prawdach, metafizyce, materializmie, przypadkowości i ostatecznym poznaniu. Dogłębnie analizuje także sposoby w jakie ludzie traktują technologię i budują życiowe priorytety. Pokazuje, że przy odrobinie chęci i przygotowania można spojrzeć na świat inaczej. Na kolejnych stronach oprócz zawiłych, filozoficznych rozważań, możemy odnaleźć także dobrze znam znane mądrości życiowe: Pirsig uważa np. że ważniejszy od celu jest sposób podróżowania, zapewnia nas o wartości zwątpienia i przekonuje, że zmiana perspektywy czasami wystarczy by problem, z którym się borykamy zniknął. Gdy wywody stają się zbyt skomplikowane i potrzebujemy chwili by odetchnąć, autor wraca do swojego „tu-i-teraz” i wraz z towarzyszami podróży kontynuuje wyprawę. Analizy przecinają więc opisy krajobrazów oraz czynności, które wykonują bohaterowie. Wszystkie elementy składają się na próbę poukładania na nowo siebie po częściowej utracie pamięci – na wyprawę Pirsig wyruszył bowiem po „psychiatrycznym epizodzie” i terapii elektrowstrząsami – i zbliżenia się do jedenastoletniego syna, któremu bardzo trudno jest zrozumieć ojca i jego potrzeby.
Zen i sztuka obsługi motocykla to „powieść drogi”, dlatego przez ostatnie dni zabierałam ją ze sobą gdzie tylko się dało: w pierwszą od dawna podróż komunikacją miejską, nad wodę, do pracy, na spacery po parku i do okolicznych pustostanów. Po prostu wszędzie, gdzie mogłam ją czytać, chociażby po kilka stron. „Szatkowana” lektura okazała się idealnym sposobem na tak wymagającą pozycję. Urozmaicona sceneria i czas na przemyślenie sensu przeczytanych słów – zgodzenie się z nimi lub nie – spowodowały, że nie ulegałam zbyt szybko znużeniu i wyłapywałam „momenty”, w których wywody autora robiły na mnie duże wrażenie.
Nie mnie oceniać czy rozmyślania bohatera zmierzają we właściwym kierunku, na ten temat powinni wypowiedzieć się ci, którzy z wykształcenia są filozofami. Jestem jednak całkowicie pewna, że nie należy traktować jej jako podręcznika. Zen i sztuka… to raczej literacka przygoda, podczas której wyruszamy na spotkanie z „innym” i to dosyć specyficznym. Jeśli nie lubicie filozofowania, to między wami a tą książką na pewno nie zaiskrzy.
Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!