Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Dobre bo polskie

Następnie zobaczyli rękę i kawał kadłuba, z którego wylatywały wnętrzności. Nie było nic więcej. Żadnej miednicy, o nogach nie wspominając. Zombie otworzył usta i zaskowyczał. Nie cierpiał. Mógłby być samą głową ,nawet o tym nie wiedzieć, po prostu skowyczeć i mieć jeden cel –ugryźć.

Zombie Radeckiego i Cichowlasa nie są szczególnie wybredne. Każda część ciała, którą da się rozszarpać i przeżuć stanowi dla nich nie lada przysmak. Jeśli w okolicy nie ma świeżego mięsa do kąsania, zabiorą się nawet za nieożywione zwłoki. O ile jednak nieumarłym nie zależy specjalnie na mózgach, o tyle skupiają się na nich żyjący. Dla ocalałych MÓZG jest kluczem do przetrwania: jedyny bowiem sposób na „zabicie w końcu na śmierć i na amen” żywego trupa, to rozwalenie mu głowy wraz z zawartością. Aż chce się rzec: nihil novi i mea PULPA. Nie każda książka musi być jednak oryginalna, nie każda musi rozprawiać się z ideologią i przemeblowywać nam świat. Niektóre, tak jak i ta, istnieją po to by służyć rozrywce.

Króciutki opis powyżej w jasny i klarowny sposób daje nam już do zrozumienia z jakim typem literatury będziemy mieli do czynienia, gdy sięgniemy po Zombie.pl. Autorzy nie mieli zamiaru siłować się z gatunkowymi schematami. Nie mieli ambicji nadawać nowej jakości historii o apokalipsie zombie, ani snuć pesymistycznych refleksji na temat kondycji konsumpcyjnego i egoistycznego społeczeństwa. Zamiast tego nasz rodzimy duet piewców grozy postawił na rozrywkę, i to taką w amerykańskim stylu. Cichowlas i Radecki nie wstydzili się bowiem czerpać garściami ze znanych szerokiemu odbiorcy szablonów i przerzucać ich na polski grunt. I wiecie co? Całkiem ciekawie im to wyszło.

A jak TO się w Polsce zaczyna? A jak niby by miało? Oczywiście (czy ktoś miał wątpliwości?), że od solidnej popijawy! Karol Szymkowiak ubił interes życia i musiał to oblać, w efekcie przespał koniec świata. Możliwe, że mogąca powalić słonia dawka procentów uratowała mu życie, bo obudził się już w nowej rzeczywistości (podobieństwo do The Walking Dead spore). Początek powieści jest więc swojski i – no poza kacem gigantem – dosyć sielankowy. Następnie fabuła biegnie już w typowy dla opowieści o zombiakach sposób. Bohater jest zagubiony, nie wie co się dzieje, a skoro nie wie, to wiedziony ciekawością idzie sprawdzić co się właściwie stało. Cudem unika śmierci i nie jest w stanie uwierzyć w to co widzi. W końcu trafia na innych ocalałych i przez jakiś czas grupa trzyma się razem. Świat stanął jednak na głowie i wciąż rzuca bohaterom kłody pod nogi, nie ma więc mowy o tym by mogli poczuć się razem bezpiecznie. Zresztą Karol nie chce się nigdzie ukrywać, on ma cel: choćby miał boso i na piechotę dojść z Gdańska do Poznania, to to zrobi, chce bowiem odnaleźć żonę i syna (podobieństwo do Nocy zombie Kenee uderzające). Gdy już wyklarują się nam główni bohaterowie i dowiemy się, kto jest zły a kto dobry, to obowiązkowo muszą oni trafić do dobrze zorganizowanej mikrospołeczności. W tym konkretnym przypadku do, izolujących się od katolików (uwięzieni w kościele) i hord zombie, Słowian. Ci, pod przywództwem Jarogniewa, zabarykadowali się w twierdzy w Malborku. Niestety i tutaj nie jest bezpiecznie. Zagrożenie nadchodzi jednak z najmniej oczekiwanej strony… Nie zdradzę niczego więcej. Napiszę tylko, że tak się nie robi! Nie kończy się książek w takim momencie!

Zombie.pl jest powieścią zdecydowanie łagodniejszą od Miasteczka. Oczywiście nie brakuje tutaj drastycznych scen z wypływającymi oczami i jelitami, napuchniętymi od gazów, sczerniałymi zwłokami oraz fruwającymi wokoło, jak konfetti, kawałkami mięsa. Mimo to nie możemy mówić o ekstremie, naprawdę daleko stąd do rasowego gore – nikt nam zardzewiałym gwoździem nie ryje w wyobraźni dantejskich scen. Niektóre zgony przedstawione są nad wyraz łagodnie, autorzy stonowali opisy i z namysłem rozłożyli na drodze bohaterów makabryczne akcenty. Zresztą wydaje mi się, że przesyt i przerysowanie mogłyby wyrządzić fabule niedźwiedzią przysługę i uczynić powieść groteską, karykaturą horroru. Na dokładkę tekst okraszony został czarnym, ironiczno-sarkastycznym, humorem, co również okazało się słuszną decyzją. Nie sposób bowiem nie uśmiechnąć się w momencie, gdy okazuje się, że straszliwsza od hordy zombie jest kobieta, która potrzebuje tamponu…

Mimo, że książkę czyta się z przyjemnością, to nie sposób nie zauważyć w niej pewnych zgrzytów. Przede wszystkim tlący się, zbyt zauważalnie, wątek miłosny kompletnie mi nie leży. W każdym razie na pewno nie przekonuje mnie do bohaterów. Karol jest wystarczająco rozmemłany, żeby mu jeszcze Samanta mąciła w głowie. Momentami panujące wokoło warunki są zdecydowanie, jak na Polskę, zbyt amerykańskie: wystarczy dać komuś do ręki broń by umiał (celnie!) strzelać, bandyci robią w biały dzień najazd na główną komendę w centrum miasta (gdy nikt nie myśli jeszcze o apokalipsie), główna bohaterka odkrywa w sobie duszę Rambo, co *UWAGA SPOJLER pomaga jej uniknąć gwałtów – WTF?! KONIEC SPOJLERA.*, a trzęsący półświatkiem Igor daje się złapać, jak skończony idiota. Co gorsza dwa dni po inwazji zombie Słowianie funkcjonują tak, jakby przygotowywali się do apokalipsy miesiącami (ale kto ich tam wie?). I chociaż wprowadzenie ich społeczności do fabuły było jakąś tam innowacją, to sposób w jaki ich przedstawiono jest irytujący. Taka jest jednak konwencja i trzeba przymknąć na pewne rzeczy oko, nawet na złożonego naprędce, działającego jak maszynka do mielenia mięsa (a może raczej szatkownica?), jeżobusa. Warto podkreślić, że to co do tej pory stworzyli Cichowlas z Radeckim ma spory potencjał, wszystko zależy więc od tego, co zrobią z tym w drugiej części. Można by np. jeszcze trochę rozwinąć postać – szczególnie mroczną stronę – Jarogniewa. Charyzmatyczni i obłąkani przywódcy (tutaj także Wilczyński), to przecież wdzięczny temat, który zazwyczaj pojawia się w towarzystwie całkowitej destabilizacji i upadku znanego dotąd ładu. Podobnie zresztą interesujące są sposoby funkcjonowania odbudowujących się powoli społeczeństw, których członkowie dla bezpieczeństwa pozwalają się kontrolować, ale ich azyl szybko zamienia się w więzienie. Autorzy mają naprawdę spore pole do popisu.

Założę się, że niejeden czytelnik odczyta fragmenty Zombie.pl jako aluzję do naszej obecnej sytuacji politycznej (bez opowiadania się po jakiejkolwiek stronie): mamy bowiem przywódcę sekty Jarogniewa i mamy Polaków, którzy nie potrafią zjednoczyć się nawet przeciwko wspólnemu wrogowi. Gdyby się dało prędzej by się z nim zbratali, byle tylko pozbyć się tych rodaków, którzy ośmielają się mieć odmienne poglądy. Wygrywa małostkowość i wygrywają podziały (my vs oni na kilku płaszczyznach). Na szczęście nie jest to tylko nasza cecha narodowa i to nic odkrywczego, że ludzie mogą być gorsi od zombie. One przynajmniej zostały pozbawione kontroli nad własnymi reakcjami, a ludzie wciąż dokonują świadomych wyborów.

Co do warsztatu, to jest coraz lepiej. Widać, że panowie się „docierają”. Nadal mają jednak problem z wprowadzeniem czytelnika w świat przedstawiony. Podobnie bowiem jak w Miasteczku i tutaj początek powieści jest dosyć drętwy. Na szczęście, to wrażenie szybko mija i nawet nie zauważamy, gdy przewracamy już ostatnią stronę książki. Jak to bowiem mawiają: nie ważne, jak się zaczyna, ważne jak się kończy. Niestety w tekście nie udało się uniknąć stylistycznych baboli i powtórzeń, np.: Kierownica rozbitego pojazdu wgniotła mu się w klatkę piersiową tak mocno, że Karol mógł zobaczyć, jak potrzaskany mostek zawiesił się na pokrwawionej kierownicy.

Zombie.pl, to przede wszystkim porządna dawka, zaostrzonej dowcipem, dynamicznej akcji, skierowanej nie tylko do fanów horroru i miłośników zgnilizny. Pełna nadziei oczekuję więc na ciąg dalszy tej krwawej i brutalnej historii.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com