Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Kot wielorodzinny

Skończyłam właśnie czytać kolejną wydawniczą świeżynkę. Alfie, kot wielorodzinny trafił w moje ręce – wydawało się – zupełnie przypadkowo. Nic się jednak nie dzieje w życiu przypadkowo: okazało się, że bardzo potrzebowałam takiego zastrzyku pozytywnej energii!

Historia Alfiego na pewno przypadnie do gustu fanom Boba (Kot Bob i ja, Świat według Boba), Billy’ego (Billy. Kot, który ocalił moje dziecko), Kleo (Kleo i ja) i Jonasza (Koty i córki). To kolejny koci bohater, który dzięki swojemu wrodzonemu urokowi i charyzmatycznej osobowości, ratuje chodzące na dwóch nogach kupki nieszczęścia przed nimi samymi. Bo – co nieustannie podkreśla załamując łapki – ludzie są skomplikowani i nikt im nie jest w stanie tak popsuć życia jak oni sami. Na tle innych, wymienionych powyżej książek o zabarwieniu terapeutycznym, ta jest  wyjątkowa. Tutaj narratorem jest sam Alfie, a wydarzenia przedstawione są z jego punktu widzenia. Dzięki temu zabiegowi opowieść zyskuje niejako bajkowy charakter. Na dokładkę jest niesamowicie ciepła, pogodna i wzruszająca.

Alfie to młody kocur, który utracił dach nad głową i wylądował na ulicy. Jego dotychczasowa opiekunka Margaret umarła, a jej córka nie za bardzo przejęła się losem czworonoga. Po przeczytaniu kilku  pierwszych stron od razu przypomniał mi się wiersz Wisławy Szymborskiej Kot w pustym mieszkaniu. Wiersz, jak i tekst powieści wyzwala podobne emocje: bunt wobec nieuniknionego i bezgraniczny smutek.

Umrzeć – tego nie robi się kotu

Bo co ma począć kot

W pustym mieszkaniu

Mimo bólu Alfie postanawia żyć, chce przetrwać i ucieka przed groźbą spędzenia życia w schronisku – myśląc o nim jak o obozie koncentracyjnym dla zwierząt. Mieszkając pod chmurką dostaje solidną szkołę życia i uczy się doceniać każde miłe słowo, przyjazny gest i każdy kęs jedzenia, który mu się trafia. Podczas tułaczki musi nauczyć się także w porę rozpoznawać zagrożenia i przed nimi umykać: agresywne psy, samochody, nieprzyjazne koty, a nawet głodni żule. Po kilku tygodniach takiego życia w niczym nie przypomina już salonowego lwa, którym był do tej pory: jest chudy, potargany, nieszczęśliwy. Mimo iż, od małego wychowany był w luksusie i otoczony miłością – przetrwał, co świadczy o sile jego charakteru. Nie ma co się jednak oszukiwać, że przywykł do ulicznego stylu życia: potwornie tęskni za domem, kocykiem i czule pieszczącą go dłonią. Za radą jednego z kotów trafia na Edgar Road, gdzie postanawia „załatwić” sobie kilka mieszkań. Jego postanowienie nie wynika z wyrachowania ani cynizmu – po prostu boi się, że sytuacja się powtórzy i znów nie będzie miał, gdzie się podziać. Bycie kotem dochodzącym nie przeszkadza mu pokochać wszystkich czterech rodzin, z którymi związuje się na dobre i złe. Każdemu ze swoich opiekunów przychodzi z pomocą i ratuje na swój sposób życie.

Na początku troszkę się burzyłam na pomysł autorki, by z Alfiego zrobić kota dochodzącego. Martwiłam się, że będzie to kolejny argument w rękach niekotolubnych, przemawiający za tym, że sierściuchy są fałszywe i nie przywiązują się do ludzi. Na szczęście martwiłam się na zapas. Przecież sami miewamy wielu przyjaciół. Dlaczego wydaje nam się więc, że gdy kot darzy sympatią większą ilość osób, to jej dla nas w końcu zabraknie? Nie zabraknie – Alfie jest tego dowodem. Dba o każdego ze „swoich” ludzi.

Każdy ludzki bohater tej powieści z czymś się boryka i za czymś tęskni: za miłością, domem, pracą. Żaden nie potrafi przełamać swojego cierpienia, dopóki nie zostanie do tego odpowiednio zmotywowany. Alfie musi często brać sprawy w swoje łapy i pokazywać im, że lekarstwem na zło, cierpienie, samotność i tęsknotę jest po prostu czyjaś obecność. Stosuje wobec tak skomplikowanych istot, jakimi są ludzie, metodę małych kroków: najpierw wyzwalające towarzystwo kota, potem drugiego człowieka. Można zaryzykować stwierdzenie, że otwiera im serca. Poza tym intuicyjnie wyczuwa, kto jest dobry, a kto zły, kto głaska go fałszywie, a  kto całym sercem. Szkoda, że my ludzie nie mamy takiego „nosa” do innych, których spotykamy w życiu. W każdym razie dzięki Alfiemu–swatce bohaterowie uwalniają się z toksycznych relacji i poznają lepiej pasujące do siebie połówki. Nie są to jednak jego jedyne zasługi. Wyczuwa także smutek, którego źródłem jest choroba i pomaga odnaleźć się zagubionym duszom w obcej dla nich rzeczywistości.

Kocie spojrzenie na świat jest w tej książce na wskroś ludzkie, chociaż zdarza się, że punkt widzenia, typowy dla mruczka, nas zaskakuje. Najlepsze jest to, że ani chwili nie wątpimy, że Alfie jest jedynym i prawdziwym opowiadaczem tej historii. Mamy bowiem do czynienia z rezolutnym, bystrym i wyrozumiałym kocurem – chociaż i on potrafi strzelić rasowego i bardzo wymownego focha – który wciąga nas błyskawicznie do swojego świata.

Nie jest to oczywiście powieść wybitna. Tekst napisany został przystępnym językiem i pochłania się go w kilka godzin. Nasączony jest także przeróżnymi emocjami: wzrusza i bawi, co jeszcze bardziej utrudnia nam oderwanie się od lektury. Jedyne, co mogę książce zarzucić, to liczne powtórzenia i retrospekcje. Alfie, kot wielorodzinny, jest jednak pozycją, która ma wnieść optymizm w nasze życie. Dlatego powinniśmy wziąć poprawkę na jej naiwny ton i kolorowy, słodki happy end. W każdym razie, to lektura obowiązkowa dla każdego kociarza i każdego kto podejrzewa swojego kota o” dochodzenie” – zobaczycie, ile dobrego może z tego wyniknąć. Warto przeczytać także ze względu na polski akcent – nic więcej na ten temat nie zdradzę. To świetna książka, także do czytania dzieciom. Uwrażliwia bowiem na los bezdomnych zwierząt, poucza o odpowiedzialności za istoty, które się przyjęło pod swój dach i piętnuje bezpodstawną agresję wobec bezbronnych zwierząt.

Długich dni i zaczytanych nocy.

Podążajcie za atramentowym królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com