Pieśń przyszłości i kosmiczna winda
Po tym co pisarze zafundowali czytelnikowi w Długiej wojnie nie potrafiłam zdobyć się na otwarcie trzeciego tomu. Długi Mars bezradnie stał więc na półce i czekał aż nadejdzie dzień, w którym zaryzykuję kolejne spotkanie z wykroczną rzeczywistością. W końcu się złamałam i dałam ostatnią szansę duetowi Pratchett-Baxter. Założyłam, że jeśli mnie nie przekonają, po czwarty i piąty tom już na pewno nie sięgnę. Jako, że los bywa przewrotny, o dziwo – mimo iż nie powalił na kolana – trzeci tom wypadł w sumie o wiele lepiej od poprzedniczki.
Akcja kolejnej powieści zaczyna się kilkanaście lat po erupcji wulkanu Yellowstone. Wybuch zmienił na zawsze Ziemię Podstawową, jej ekosystem uległ zniszczeniu, wszędzie zalegają toksyczne pyły. Kto żyw ucieka więc na sąsiadujące Ziemie. Kolejna fala emigracji sprawia, że ludzkość rozprzestrzenia się po nich niczym szarańcza. Na szczęście tym razem duet pisarzy odpuścił z moralizatorskim tonem, nie przypomina nam wciąż o tym, że niesiemy z sobą tylko przemoc i zło. Zamiast tego, całkiem słusznie, postanowili rozwinąć trzy inne wątki, w których spotkamy dobrze znanych na już bohaterów.
Pobicie rekordu wykroczeń jest celem kolejnej wyprawy kierowanej przez Maggie Kauffman, Armstrong II ma bowiem dotrzeć na Ziemię numer 250 000 000 i ewentualnie odnaleźć wrak Armstronga I. Sterowce nazywane „twainami” wydają się nieco staroświeckim środkiem transportu przez wykroczne Ziemie. Dopiero gdy uświadomimy sobie, że przeskakują kolejne światy z prędkością jeden na sekundę, są w stanie wytrzymać różnice ciśnień, różnorodność składów atmosfer, ataki toksycznych stworów, i spotkanie z „wodą”, która w rzeczywistości jest rozcieńczonym kwasem siarkowym, to zdajemy sobie sprawę, że ich staroświeckość to tylko pozór, mylący czytelnika kostium. Podobnie jak w poprzednich tomach i ta podróż jest niezwykle monotonna. Cokolwiek ciekawego, jak cywilizacja krabów czy latające meduzy, trafia się bowiem tylko raz na kilka milionów planet.
Tymczasem Lobsang wraz Joshuą wpadają na trop nowego gatunku. Okazuje się, że od Dnia Przekroczenia homo sapiens ewoluował w homo superior. W Długim Marsie straszy się więc trochę czytelnika przedstawicielami nowego gatunku, którzy są niesamowicie inteligentni, racjonalni do bólu, ale niestety mentalnie niedojrzali. To nadal „tylko” młodzież: zbuntowana, arogancka, napiętnowana, wyalienowana, która wyzywa innych od „tępaków” i wytyka im ograniczenia. Trzeba przyznać, że to niebezpieczna i wybuchowa mieszanka, po której nie do końca wiadomo czego się spodziewać. Rząd USA w związku z katastrofą i masową migracją dał spokój przekraczającym (Ziemia Podstawowa wygląda jak wygląda i żeby mieć czym i kim rządzić trzeba zmienić poglądy), wybrał więc sobie za nowy cel superinteligentnych Następnych i postanowił ich zlikwidować. Jeśli wziąć pod uwagę to w jaki sposób ludzkość od wieków reaguje na inność, takie zachowanie raczej nikogo nie zaskoczy. Szkoda tylko, że wciąż tak bardzo przekonani jesteśmy o własnej wyjątkowości, że jesteśmy w stanie unicestwić wszystko, co w naszym mniemaniu nam zagraża.
Najciekawiej zapowiadający się wątek to ekspedycja Sally na Czerwoną Planetę, a przynajmniej którąś z jej wersji. Niestety jej wyprawa łudząco przypomina eskapadę Maggy. Jedyne co je rozróżnia to typ skafandrów i środków transportu. Także Długi Mars nie wypada specjalnie oryginalnie. Na niewielu z jego planet pojawiło się życie, a jeśli się pojawiło, to dawno uległo już unicestwieniu. Te, które jeszcze istnieje i z którym zetkną się członkowie misji też nas specjalnie nie zadziwi. Na tle poszukiwań kosmicznej windy, o wiele ciekawsze okazują się napięte relacje Sally i jej ojca. To on jest pomysłodawcą wyprawy, i to on przed laty skonstruował krokery. To wyrachowany geniusz, dla którego podstawowym celem istnienia jest odkrywać i poznawać, bez względu na koszty. Widząc do czego ten człowiek jest zdolny, zaczynamy lepiej rozumieć motywacje bohaterki. Muszę przyznać, że zaczęłam na nią patrzeć zupełnie inaczej. Chociaż Sally jest niesamowicie mądrą i odważną kobietą, nie wydaje mi się już tak twarda i niezłomna jak do tej pory.
Po lekturze Długiego Marsa, nie tylko na Sally będę patrzyła inaczej. Ktoś po kim najmniej byśmy się tego spodziewali doświadczył bowiem wewnętrznej przemiany. Lobsang, uważający się za opiekuna ludzi, nie przewidział katastrofy, nie potrafił zapobiec erupcji i to go podłamało. Skupił się więc na kwestiach duchowych i studiuje Tybetańską Księgę Umarłych. Może naprawdę nie jest on tylko sztuczną inteligencją, a duszą tybetańskiego mechanika motocyklowego, reinkarnowaną w żelowym substytucie superkomputera? Jego rozterki egzystencjalne na szczęście nie przytłaczają czytelnika, pozwalają mu za to zastanowić się nad odpowiedziami na pytania, których może nigdy sam nie potrafiłby sobie zadać. Biorąc pod uwagę stan Pratchetta rozważania Lobsanga są całkowicie zrozumiałe. Odniosłam wrażenie, że także miliarder, który postanowił pozostać na jednej z odległych Ziem, na której panujące warunki (m.in. niska grawitacja) dały mu szansę na przedłużenie życia, spełnił poniekąd marzenie pisarza.
Na tle trzech równoległych wątków fabularnych, pisarze maglują niestety wciąż te same bolączki. Ludzkość potrafi głównie niszczyć, wszędzie niesie z sobą przemoc i jest skazana na popełnianie wciąż tych samych błędów. Poza tym dostaje się także ewolucji za to, że w każdym z jej światów silniejszy pożera słabszego. Nie wiem jednak czy przypadkiem problemem nie jest to, że twórcy sami nie potrafili wyjść poza taką strukturę. Nasi bohaterowie trafiają tylko na cywilizacje prymitywne. Po lepiej rozwiniętych pozostały tylko znaki: czarne geometryczne bryły, monolity, kosmiczna winda. Nic co moglibyśmy bliżej poznać i zbadać, nic co wskazywałoby na to, że życie może być zupełnie inne, opierać się na innych zasadach. Ich historia nie wychodzi więc poza ramy oczywistości, każdy kolejny element multiświatów stanowi tylko miks tego, co znamy.
Długi Mars to intrygujący wstęp, potem usypiająca, schematyczna stagnacja, rozświetlona nielicznymi przebłyskami i rozbudzająca zainteresowanie na nowo końcówka, która stanowi oczywiście zapowiedź kolejnego tomu. Trzecia część, jak już wspominałam wypada o wiele lepiej od poprzedniczki, nadal jednak brakuje tutaj porządnych bohaterów lub chociażby takich których dałoby się polubić. Wciąż brakuje punktu zaczepienia, czegoś co pozwoliłoby traktować ją w innych kategoriach niż tylko przeciętną lekturę. Obawiam się, że rozwleczenie akcji na kolejne dwa tomy, to przesada, chyba że naprawdę autorzy przygotowali dla nas w Długiej Utopii coś niesamowitego.
Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za Atramentowy m Królikiem!