Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


„Grenlandia nie ma sensu”

Arktyka to bezlitosny wróg. Walczy z tobą każdą bronią, jaką ma pod ręką, atakuje bez ostrzeżenia, a najmocniej uderza wówczas, gdy wydaje ci się, że już ją pokonałeś. /Balchen/

Czy kogoś dziwi, że Grenlandia jest wciąż głodna? Że pożera zapuszczających się na nią śmiałków, by uwięzić ich na wieczność w swoich trzewiach? Grenlandia to przecież skuta lodem, zatopiona w ponurych granatach, szarości i oślepiającej bieli, pustynia. Przestrzeń niezdolna do tego by ożyć. Jak bezwzględna strażniczka zazdrośnie pilnuje upolowanych „skarbów” –  skrawków życia w swoim jałowym łonie. Człowiek, jego śmieszne dokonania i – nawet bezgraniczna – chęć przetrwania nie robią na niej wrażenia, nikt nie jest bowiem w stanie mierzyć się z jej kaprysami. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w tej grze to ona rozdaje karty.

O tym, że nie ma żartów z siłami natury, przekonali się  żołnierze, którzy podczas II wojny światowej utknęli w sercu tego lodowego piekła. Samolot C-53 rozbił się dosyć pechowo, pośród lodowych rozpadlin, niwecząc tym samym szanse rozbitków (wszyscy przeżyli) na podjęcie jakiejkolwiek próby wydostania się z pękniętego wraku. Rozpadliny bowiem to ukryte pod cienką warstwą zdradliwego lodu niebezpieczne pułapki. Wiele z tych niewidocznych, ukrytych pod śniegiem, „pomostów” może nie utrzymać ciężaru człowieka, który runie w przepaść, wprost w paszczę piekła. Uwięzieni na niewielkim obszarze rozbitkowie, cudem przetrwali aż 148 dni. Prawie każdą szansę na ratunek rujnowała pogoda lub inne niespodziewane wypadki. Np. na pomoc żołnierzom ruszył między innymi B-17, który niestety także się rozbił i członków jego załogi również trzeba było ratować. Na przestrzeni blisko 5 miesięcy odbywały się kolejne nieudane (lub tylko częściowo udane) wyprawy ratunkowe. Dla wielu uczestniczących w nich ochotników, pragnących ocalić kolegów, kilka z nich okazało się niestety ostatnimi misjami. Podczas jednej z nich zaginął także samolot Grumman Duck. I to właśnie ta maszyna stała się przyczyną dla której historia rozbitków znalazła współcześnie swoją kontynuację. Zuckoff w swojej książce przeplata zdarzenia z okresu wojny ze swoją własną historią – zabiera nawet czytelnika w podróż na współczesną Grenlandię. Wraz z grupą śmiałków, w 2012 roku, dziennikarz wziął bowiem udział w wyprawie mającej na celu odnalezienie wraku „kaczki” i sprowadzeniu, spoczywających w lodowym grobie bohaterów do domu.

To z czym spotykamy się w Lodowym piekle to dwa wymiary różnych, ale mających wiele wspólnego zdarzeń. Chociaż rozgrywają się w różnych planach czasowych mają podobny wydźwięk. Na pierwszy plan wysuwa się w nich majestatyczna Grenlandia, która – jak się szybko okazuje – mimo upływu lat nie straciła niczego ze swojego zimnego, drapieżnego uroku. Nadal trzeba się z nią liczyć, może bowiem zabić chcących mierzyć się z nią „zuchwalców” w każdej sekundzie. Wyspa ta wciąż stanowi więc fenomenalną mieszankę piękna i śmierci. Poza tym z obu opowieści płynie pewien morał: o tym kim – my ludzie – jesteśmy, decyduje nasz upór, motywacja i wewnętrzna siła, dzięki której możemy pokonać wszystkie przeciwności.

Bohaterowie wstrząsającej, wojennej historii przetrwali narastającą beznadzieję, czując jak co dzień ulatuje z nich życie, świadomi własnej bezsilności. Przeżyli mimo bolesnych odmrożeń, głodu i doprowadzającej do obłędu monotonii. Książka Zuckoffa daje więc świadectwo ich niezwykłej odwadze i bohaterstwu. Jednak w moim odczuciu przedstawione tutaj postacie są zbyt kryształowe. Przyszło mi do głowy, że uczestnicy tych wydarzeń zawarli jakiś pakt, w imię, którego niektóre sprawy pozostawili za sobą, na Grenlandii i honorowo strzegli ich tajemnicy. Zastanowiło mnie także, na ile fakty do których autor uzyskał dostęp są „wybrane”, tak by ukazywać moralne zwycięstwo, być sztandarowym przykładem lojalności i braterstwa, tak by kształtować i motywować. Zresztą może niektóre fakty słusznie zostały przemilczane – przecież świat nadal potrzebuje historii, które potrafią obudzić w ludziach wiarę w drugiego człowieka.

Mitchell Zuckoff, jako dziennikarz śledczy wykonał kawał dobrej roboty przekopując się przez dokumentacje, wywiady, raporty i wycinki prasowe – po prostu przeanalizował wszystko, co wpadło mu w ręce, a dotyczyło tej sprawy. Poza tym Zuckoff na własnej skórze posmakował pieszczot lodowej wysypy, dzięki czemu jego opisy jej zimnego okrucieństwa są bardzo wiarygodne. Do tak wielkiego wysiłku zdolny jest tylko człowiek z pasją i naprawdę należy mu się za to ogromny szacunek. Niestety nie wszystko jednak wyszło mu dobrze. Historia, którą opisał jest owszem porywająca, sposób w jaki to zrobił – już niestety nie. Autor włożył w opracowanie materiałów do książki naprawdę mnóstwo pracy, dlaczego więc nie poświęcił go więcej na doszlifowanie tekstu? Nie nasączył go emocją, tym samym pozbawił niektóre wydarzenia dramatyzmu, a postacie życia. Poniekąd właśnie to spowodowało, że bohaterowie, którzy przecież byli kiedyś ludźmi z krwi i kości i stali się symbolami męstwa i odwagi, tutaj wypadają „papierowo” i aż przykro mi to pisać: nijako… Lekturę uprzykrzył dodatkowo nadmiar detali. W oczy rzucają się np. powtórzenia i nadmiernie skrupulatne opisy wyglądu postaci (i to serwowane czytelnikowi ciurkiem): wzrost, waga, kolor oczu, włosów, kształt nosa, podbródka i szczęki… Za dużo i zbyt nużąco. Przecież także literaturę faktu można napisać tak, by czytelnik nie był w stanie się od niej oderwać. A ta nie wiedzieć czemu, niestety do nich nie należy. Skłamałbym jednak, gdybym napisała, że w tekście nie pojawiają się lepsze momenty. Odnajdziemy tutaj także fragmenty, w których autor pokazał, że naprawdę potrafi pisać. Jest w nich dowcip, ironia i lekkość. Głównie pojawiają się one w rozdziałach opisujących wyprawę z 2012 roku. Odniosłam wrażenie, że Zuckoff nie chciał „skalać” tekstów dotyczących tragicznych katastrof (1942) jakimś nietaktem i z tego powodu przedstawił je w surowej formie – tak jakby oddawał hołd temu, co przeszli żołnierze. Nawet jeśli taka była jego intencja, nie ratuje ona czytelnika przed znużeniem. Na szczęście Lodowe piekło podzielono na krótkie rozdzialiki, które dają chwile wytchnienia i pozwalają poukładać sobie w głowie informacje.

Mimo wszystko Lodowe piekło to pozycja godna polecenia. Powinna szczególnie przypaść do gustu osobom, które pasjonują się II wojną światową i pragną odkrywać kolejne jej tajemnice. Każdy kto sięgnie po tę książkę, powinien jednak przygotować się na to, że momentami tekst nabiera bardzo podręcznikowego charakteru. Na szczęście Zuckoff zafundował nam także trochę różnych ciekawostek, które umilą czytanie. Wątpię, by komukolwiek od tak przyszło do głowy dlaczego (i że w ogóle) zlodowaciała pustynia była podczas wojny bardzo ważnym punktem strategicznym. Dowiemy się także m.in.  kto wpadł na absurdalny pomysł, by nazwać tę ziemię „zieloną wyspą” i dlaczego było to jedne z perfidniejszych i skuteczniejszych zagrań marketingowych wszech czasów.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com