Randka w ciemno z debiutem i HOT-DOGI
Znacie to uczucie, gdy spotykacie się z kimś po raz pierwszy i od razu iskrzy? Rozmawiając tak jakbyście się znali od wieków, nie wiecie nawet kiedy mijają kolejne godziny i nieubłaganie zbliża się moment, w którym trzeba będzie się pożegnać. Rozstanie z jednej strony was zasmuca, bo czujecie jakbyście musieli porzucić cząstkę siebie, ale zarazem rozpiera was radość, bo przecież takie sytuacje zdarzają się raz na milion. Mniej więcej tak czułam się z debiutem powieściowym Kotulaka. Nie wiedząc za bardzo czego się spodziewać, otwarłam książkę i…przepadłam! A powrót do rzeczywistości z krainy absurdu do łatwych nie należał. Świadczy o tym chociażby fakt, że po przeczytaniu książki, na drugi dzień w pracy plotłam trzy po trzy, narażając się na pełne politowania spojrzenia współtowarzyszy niedoli…
Niektóre rzeczy we wszechświecie są takie , jakie są tylko dzięki temu, że rzeczywistość się nie zorientowała, że coś tu nie gra.
Wyobraźcie sobie, że w waszych rękach spoczywa los Ziemi. Od powodzenia waszej misji zależy nie tylko życie miliardów ludzi, ale istnienie życia w ogóle. I pech (a raczej, czego dowiedziecie się później, koordynator końca świata) chce, że w kulminacyjnym momencie, gdy macie detonować bombę i wysadzić przeklętą asteroidę, wszystko trafia szlag, bo okazuje się, że nie działa najważniejszy z przycisków. Niestety, zawiedliście i planeta przestała istnieć. I gdy tak sobie, dwaj ostatni Ziemianie, dryfujecie w przestrzeni kosmicznej, pożerani żywcem przez beznadzieję i czekając na nieuchronny koniec, do waszego statku wpada nietypowy gość. Od tego momentu, jeśli to w ogóle możliwe, wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, chociażby ze względu na to, że od teraz zaczniecie przemierzać przestrzeń kosmiczną w budce z HOT-DOGami. I kiedy wydaje się, że już naprawdę nie może być dziwniej, dowiadujecie się, że niejaki Jam Tembok rozpoczął odliczanie i, nie dość, że dopiero co straciliście planetę, to za niecałe 40 godzin przestanie istnieć cały wszechświat! Tego już za wiele, prawda?
Amerykanie już nieraz ratowali świat przed końcem świata. Wprawdzie zazwyczaj w amerykańskich filmach, ale zawsze…Życie to jednak nie bajka, a tym bardziej nie hollywoodzka superprodukcja, toteż dwaj Amerykanie – choć teraz raczej byli Amerykanie – mogli tylko biernie obserwować, jak potęga Stanów Zjednoczonych ulega bezdusznej natarczywości armagedonu.
Skoro nasz główny bohater, Nabuchodonozor Wilkins, nie dał rady powrócić na Ziemię jako bohater, który ją ocalił, jak przystało na amerykańskiego żołnierza, postanowił się zrehabilitować i uratować Wszechświat. Przecież dwa razy pod rząd nie może się nie udać, prawda? By dopiąć swego nie tylko będzie musiał rozmówić się z Czasem, samym Stwórcą, ale uprowadzi także X’Vorgański statek, a jak powszechnie wiadomo z tym wyjątkowo paskudnym i wrednym gatunkiem lepiej nie zadzierać, bo nawet sam Wojna, jeden z Czterech Jeźdźców Apokalipsy, nie wyszedł ze spotkania z nimi bez szwanku. Przy okazji nasz dzielny żołnierz dowie się jak to jest z religią u prymitywnych nacji i prędkością światła, co tak naprawdę znajdowało się w Strefie 51, pogada także ze śmietnikiem, utknie w kosmicznym korku i pozna prawdziwą i niczym nieograniczoną moc Głupoty. Oczywiście to wszystko prawie doprowadzi go na skraj szaleństwa, ale umówimy się: nikt przy zdrowych zmysłach nie miałby szans z końcem wszechświata. Śmiało można więc uznać, że Wilkins to właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Każdy usiłował przesunąć się do przodu , toteż brnący w przeciwnym kierunku Nab był dla nich naturalną, lecz niezbyt przekonującą przeszkodą – jak ekologiczny ekstremista leżący w błocie przed armią buldożerów, własną mizerną piersią broniący ginącego gatunku żaby przed asfaltową zagładą w postaci nowej autostrady.
Kacper Kotulak znany mi do tej pory z opowiadań, które ukazały się między innymi w Pokłosiu i Iron Tales, co by nie mówić, całkowicie mnie zaskoczył. Dałam się porwać jego międzygalaktycznej, totalnie zwariowanej przygodzie i muszę przyznać, że skąpana w oparach absurdu setnie się ubawiłam. Początek, koniec i HOT-DOGI to literatura rozrywkowa w dobrym tego słowa znaczeniu: dopracowana, wciągająca, pełna nietuzinkowych bohaterów i, co najważniejsze, błyskotliwa. Bo oprócz tego, że jest po brzegi wypełniona inteligentnym dowcipem, to jeszcze prowokuje nas do zastanowienia się nad tym czy aby to wszystko o czym pisze Kotulak na pewno jest takie niemożliwe, jak się na pierwszy rzut oka wydaje? Czy aby słusznym jest wyobrażenie większości ludzi o tym, że jesteśmy wyjątkowymi pępkami świata i że zjedliśmy już wszystkie rozumy?
Wszechświat jest dość spory, nikt nie mówi, że jest inaczej. Ale jeśliby ktoś stwierdził, że jeden wszechświat wyczerpuje zasoby istnienia, musiałby być ciężkim ignorantem.
Szczerze mówiąc w całej tej historii, brakowało mi jeszcze tylko olbrzymiego gwiezdnego żółwia, bo inspirację Pratchettem wyczuć można w Początku na kilometr. Zresztą nie tylko nim. Jest tutaj i Adams i Faceci w czerni, Predator, Gwiezdne wojny, Star Trek, a nawet Doktor Who. Jeśli lubicie takie zwariowane misz-masze, to z całą pewnością się lekturą nie zawiedziecie. Ba! Stwierdzicie nawet, że z Kotulakiem wam po drodze i z niecierpliwością będziecie czekać na jego kolejną książkę.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!