Miasto, masa, maszyna i Mikołajczyk
Z ogromną przyjemnością sięgam po wszystko co wydaje Gmork. Nie mogłam więc sobie odmówić także ich najnowszej książki. W tym roku wydawnictwo postanowiło zaskoczyć czytelników cyberpunkowym kryminałem Kornela Mikołajczyka. Wbrew temu, co może się niektórym wydawać, ani Gmork ani autor nie chcieli podpinać się pod obecną modę (głośno ostatnio przecież chociażby o Ziemiańskim czy Gołkowskim). Bo, po pierwsze, gdyby tak było, to wydaliby książkę o wirusach i pandemii, a nie o cyberpunku; a po drugie, głównego bohatera Deus Ex Machina mieliśmy okazję poznać już kilka lat temu. Jeśli nie wiecie o czym piszę, zerknijcie szybko do zbioru neo-noir pt. Hardboiled, a znajdziecie w nim opowiadanie pt. Chińska podróbka. Jest to zdecydowanie najlżejszy, w tej szorstkiej i ponurej, antologii tekst. Mikołajczyk opisuje w nim śledztwo prowadzone przez prywatnego detektywa „od spraw niemożliwych”, Valtera Fingo. Tak, tego samego Valtera Fingo, którego losy śledzimy w Deus Ex Machina! A co więcej, wspomniane opowiadanie, również wchodzi w skład najnowszej antologii.
Na tegoroczny debiut Mikołajczyka (pierwsza samodzielna antologia), składają się cztery powiązane ze sobą nowelki. Autor przenosi nas w nich do rządzonej przez potężne korporacje Europy XXII wieku, w której nie funkcjonuje już idea państwowości (poza Szwajcarią), kontynent przekształcił się bowiem w ogromne Gigalopolis. Jak łatwo się domyślić, to przede wszystkim era cyfryzacji: roboty, teleportacja, wszczepy, pełna inwigilacja, klonowanie i mechaniczne zwierzęta, to tutaj codzienność. Jedyne co nie uległo zmianie, to ludzie i targające nimi pragnienia. Wciąż zazdrośni, chciwi, mściwi, podli nawet w świecie w którym śledzony i rejestrowany jest każdy ich krok, nie cofną się przed niczym, by osiągnąć cel. Są gotowi nadal zabijać. Autor roztacza więc przed nami niepokojącą wizję przyszłości i nie pozwala nam się więc łudzić, że w XXII wieku przestępcy zaczną nagle próżnować – ich działania będą miały po prostu inną skalę. Oczywiście Mikołajczyk czerpie tutaj pełnymi garściami ze schematów literatury futurystycznej i detektywistycznej, ale motywy te łączy w bardzo zgrabny i przekonujący sposób.
W każdym z opowiadań nasz „Sherlock Holmes przyszłości” zajmuje się innym, odrębnym zleceniem i muszę przyznać, że robi to w dosyć osobliwy, i co najważniejsze, skuteczny sposób. I wiecie co? Najlepszą rekomendacją książki o prywatnym detektywie jest chyba nieodparta chęć do polecania jego usług. Wierzcie mi, gdybym miała jakąś trudną sprawę, to wynajęłabym do jej rozwiązania właśnie Fingo i jego ekipę! Bo musicie wiedzieć, że ma niezwykłych pomocników, a są to: HoloBody, czyli urodziwa Luka Morgan i kotołak, o sugestywnym imieniu Kłaczek, czyli cyborgiczny stwór, przekonany o tym, że jest nadrzędnym bytem międzygwiezdnym o nieskończonej wiedzy i mocy (w skrócie: pół kot, pół maszyna uważająca się za Boga).
Moja chęć polecenia usług książkowego bohatera świadczy o, co najmniej, dwóch rzeczach. Po pierwsze, że autor potrafił wykreowany przez siebie świat uczynić na tyle możliwym, kompletnym i rzeczywistym, że czytelnik czuje się w nim swobodnie. Po drugie, że główny bohater jest nietuzinkową postacią. I faktycznie, Valter Fingo jest nieco ekscentryczny, stroni od osiągnięć technologicznych na ile to możliwe i jest oczywiście diabelnie inteligentny – jego zmysł obserwacji jest naprawdę godny pozazdroszczenia. Dzięki nieprzeciętnym umiejętnościom mogłoby mu się całkiem nieźle finansowo powodzić, ale niestety, wciąż tonie w długach. I nie dzieje się tak tylko dlatego, że przepija i przegrywa wszystko co zarobi. Otóż nasz mistrz dedukcji ma jeszcze jedno dziwactwo: nie bierze każdej sprawy, czym mocno ogranicza swoje zarobki. Skupia się tylko na tych, które, z jego punktu widzenia są ciekawe i arcytrudne. Przede wszystkim jednak interesują go te zagadki, w których mogli maczać łapy/macki kosmici. A tych tropi bez większego powodzenia od lat…
I w tym miejscu warto wspomnieć o pewnym wątku, który przewija się przez każde z opowiadań: oficjalnie żona Fingo zginęła w katastrofie, detektyw uważa jednak, że to co się wydarzyło nie było wypadkiem (ten motyw kojarzy mi się z historią zaginięcia siostry agenta Muldera z Archiwum X). Biorąc pod uwagę jego wybitne umiejętności i szósty – ba! siódmy nawet – zmysł, trudno nie wierzyć w to, że może mieć rację. Niestety w Deus Ex Machina nie przybliżył się ani ociupinkę do rozwiązania tej zagadki. Mam więc nadzieję, że Mikołajczyk napisze wkrótce powieść, w której, będzie to jeden z głównych motywów. Bo kto jak kto, ale Fingo zasługuje na to by poznać prawdę. A czytelnik wraz z nim.
Niech was nie zmyli spora dawka – oczywiście błyskotliwego i inteligentnego – dowcipu. Bo chociaż właśnie dzięki poczuciu humoru opowiadania czyta się niezwykle lekko, to autor dał nam w nich naprawdę sporo do myślenia. Pokazuje, że pytania o związki podmiotowości z technologią są jak najbardziej aktualne, wskazuje na skalą zepsucia i kierunek, w którym zmierza świat, zauważa, że postęp jest głuchy na nasze potrzeby i protesty, wskazuje niebezpieczeństwa związane z monopolizacją władzy i utratą prywatności. Deus Ex Machina, to jak widać kawał świetnej literatury o której powinno być głośno.
P.S. Jeśli boicie się fachowej terminologii to zupełnie niepotrzebnie. Na końcu książki znajduje się obszerny glosariusz, ale – mimo iż niespecjalnie znam się na technologii – nie odczuwałam potrzeby by się nim posiłkować.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!