Wieczór z rekinem #46 Śmierdzące moczem flaki z olejem
Panujące obecnie warunki atmosferyczne zmotywowały mnie w końcu do obejrzenia w całości filmu o rekinach lodołamaczach. Podziwiając ich umiejętności przedzierania się przez grubą skorupę lodu jak przez masełko, zastanawiałam się, czy nie można by ich skrzyżować ze spychaczami i puścić w Polskę. Kryzys komunikacyjny został by z pewnością zażegnany, tylko straty w ludziach byłyby zapewne dotkliwsze…
Rekiny lodołamacze (Ice Sharks, 2016) mają typową dla shark movies fabułę. Nasze drapieżne ryby tkwiły uwięzione w lodowej krainie przez jakieś dwa miliony lat. Nic więc dziwnego, że na widok świeżego, dwunożnego mięsa dostają kociokwiku. Homo sapiens nie mają oczywiście żadnych szans w starciu z tymi rozochoconymi potworami. Rozpaczliwe próby wykiwania ich spełzają na niczym – jedyny efekt jaki przynoszą to drastycznie kurcząca się ilość żywych, ludzkich bohaterów. Dla widza te „straty” to żadne zaskoczenie, gdyż naukowcy, którzy najwyraźniej kończyli szkoły korespondencyjnie, inteligencją nie grzeszą. Na dokładkę stanowią nieprzekonującą i nijaką zbieraninę, z góry więc skazani są na to, że zostaną przerobieni na mięsną papkę. Szczerze mówiąc to całkowicie wyzuci z empatii chcemy, żeby stało się to jak najszybciej, nie możemy się bowiem doczekać napisów końcowych…
Muszę się wam przyznać, że nie dawałam rady zobaczyć tej produkcji do końca przy jednym podejściu. A było ich kilka. Zazwyczaj utykałam, gdzieś w połowie – bo mój mózg w akcie desperacji (ma się jednak ten instynkt samozachowawczy) wyłączał się i przestawał rejestrować to na co patrzę. Jedyny fragment, który mnie na chwilkę elektryzował, to ten w którym ktoś z poważną miną oświadcza, że rekina można wyniuchać na odległość, bo cuchnie moczem. Fascynujące, prawda? Koniec końców pokonałam samą siebie i udało mi się: dotrwałam do końca. Mam jednak nadzieję, że szybko o tym wątpliwym sukcesie zapomnę.
Niestety prehistoryczne rekiny grenlandzkie/polarne*, którymi próbuje się nas tutaj straszyć nie mają zbyt wiele do pokazania. Trochę pokłapały paszczami i tyle. Bardziej przerażające od nich jest to, że jakiś geniusz postanowił wybudować stację badawczą na cienkim lodzie. A cała reszta pożal się boże naukowców jest potem zdziwiona, że dosyć szybko staje się ona pływającą, a nawet nurkującą, konserwą… Przykro mi to pisać, ale tak jak lubię kino klasy Z, tak ta produkcja rozczarowała mnie dokumentnie. Nie przeszkadzały mi oczywiście tandetne efekty specjalne (screeny mówią więcej niż tysiąc słów), aktorzy z łapanki, dziury w durnej fabule ani warczące, śmierdzące moczem rekiny. Rekiny lodołamacze w reżyserii Emile Edwin Smitha są po prostu filmem żenująco nudnym, a to jest w „zetkach” błąd niewybaczalny.
To film dla każdego kto: