Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #62 Tylko megarekin może nas uratować

Christopher Ray, odpowiedzialny m.in. za tak wiekopomne dzieła jak: Shark Week: walka o życie, Megarekin kontra krokozaurus, Dwugłowy rekin atakuje i Trójgłowy rekin atakuje zabrał się także za czwartą część z serii z MEGAREKINEM. To co zafundował widzowi nie okazało się niestety zbyt lekkostrawne, dlatego obawiam się, że wyreżyserowany przez niego Megarekin kontra Kolossus zamkną projekt – jeśli nie definitywnie to na dłuższy czas. A że nie takie powroty i reaktywacje się już widywało, po cichu liczę na to, że znajdzie się w końcu ktoś odważny, kto bohatersko pociągnie temat. Osobiście kibicowałabym pomysłowi by w piątej części megarekin walczył z megadzikiem z kosmosu (mam nadzieję, że fani twórczości Tomasza Siwca dokładnie w tym momencie chwytają za telefony i wykręcają numer do wytwórni Asylum).

Póki co, wróćmy na ziemię i przejdźmy do omówienia dzisiejszego filmu. W tej jak i w poprzednich częściach mamy do czynienia z „kanapką zagrożenia”, czyli w skrócie: dwa potwory niszczą, desperacko broniącą się ludzkość. W pierwszej części wraz z rekinem atakowała nas ogromna ośmiornica, w drugiej ogromny krokodyl, w trzeciej zbuntowana sztuczna inteligencja kierująca mechanicznym rekinem, a w czwartej KOLOSSUS, czyli napędzany czerwoną rtęcią, radziecki robot.

Jak do tego doszło?

Ludzie, chcąc zlikwidować wszystkie zamrożone przez miliony lat megarekiny, zanim te wydostaną się z topniejących lodowców, zrobili to co wychodzi im najlepiej, czyli wysadzili większość pokrywy lodowej. Natura okazała się jednak, nie po raz pierwszy, sprytniejsza od człowieka: rekinica z którejś z poprzedniej części (bo nie zapominajmy, że w trzeciej podobno mieliśmy do czynienia z napalonym samcem), zanim ją zabito skorzystała bowiem z możliwości jakie dawało jej dzieworództwo (partenogeneza) i zdążyła złożyć jajka. Osobnik, którego tym razem podziwiamy na ekranie (co by nie mówić, bardzo fajnie zrobiony), jest większy, silniejszy i odporniejszy od mamy, i to do tego stopnia, że nie robi na nim nawet wrażenia lot w kosmos ani, zapewne bolesny, powrót na ziemię.

Co do Kolossusa, sprawa jest nie mniej zagmatwana. Rosjanie przekonani o tym, że Amerykanie potrafią zestrzelić każdą rakietę, postanowili uderzyć z lądu. W tym celu, podczas zimnej wojny, zlecili budowę ogromnego robota bojowego napędzanego czerwoną rtęcią – ostatecznym źródłem mocy. Jego twórca, nie będę wam zdradzać w jak dramatycznych okolicznościach, postanowił jednak uniemożliwić im kierowanie bronią masowej zagłady (bo robot nie dość, że strzela laserami, to jeszcze może się wysadzać tysiące razy). Nie mogąc nim sterować Rosjanie zdecydowali, że zapomną o tym niepowodzeniu i zakopali go w okolicach Czarnobyla. Pech chciał, że ich tajemnica wyszła jednak na jaw: nasilające się ataki megarekinów zachwiały gospodarką światową do tego stopnia, że zaczęto szukać nowych źródeł energii i przypadkowo, ale nieprzypadkowo, robota odkopano i obudzono. I o dziwo Kolossus, tak jak i rekin, prezentuje się wyśmienicie.

Czy można było to zakręcić bardziej? Christopher Ray i scenarzysta Edward DeRuiter (który wcielił się też w rolę sympatycznego nerda Spencera) udowodnili, że tak. Oprócz rekina i kolosa, mamy tutaj jeszcze obłąkanego admirała Titusa Jacksona – w tę bezczelna parodię Samuela L. Jacksona wcielił się Ernest Thomas – który jest gotowy wysadzić pół świata by wykończyć rekiny. Naukowczynię Alison Gray (Illeana Douglas) zatroskaną o los megarekinów. Nasza miłośniczka prehistorycznych drapieżników uważa wręcz, że powinniśmy pogodzić się z tym, że stanowią część ekosystemu i za pomocą wynalezionego przez nią ustrojstwa skutecznie trzymać je od nas z daleka. Biznesmana Joshuę (Brody Hutzler) chcącego odegrać się na ludzkości za szkody wyrządzone planecie i drobniutką agentkę specjalną Moirę King (Amy Rider), która potrafi powalić ciosem trzykrotnie większych i cięższych od siebie osiłków.

I czemu to nie wyszło?

Mimo iż jest tutaj tak gęsto i wiele się dzieje, z ekranu wieje niestety nudą. Przeskakujemy od wątku do wątku, coraz bardziej znużeni barkiem sensownego punktu zaczepienia (przez większość filmu potwory zachowują się jakby grały w osobnych filmach i ta schizofrenia zaczyna udzielać się także widzowi). Co jakiś czas pojawiają się oczywiście smaczki, które przebudzają nas z letargu, jak np. scena w której kolos wyrzuca rekina w kosmos uszkadzając nim satelitę, albo ta w której rekin wzgardza martwym wielorybem i rzuca nim, w obronie własnej, w statki wojenne. Cwana bestia potrafi także celowo odbić rakietę prosto w samolot pilotowany przez naszą superagentkę (tak, przeżyła), ale niestety dezorientuje go zarzucona mu na paszczę flaga (oczywiście amerykańska). Trochę tego wszystkiego jednak za mało, by całość w ogólnym chaosie i nadmiarze zachwyciła. Przyznam wam się, że mimo iż oglądałam ten film pięciokrotnie, za każdym razem pod koniec byłam już tak zmęczona, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak udało się pokonać Kolosusa (bo, że się udaje w takich filmach to oczywista oczywistość). Wiem, tylko, że było klasyczne BOOM. Warto dodać, że w ogóle, ta część jest mocno wybuchowa…

Poza tym, to jeden z tych filmów w których cały świat mówi po angielsku, Amerykanie ratują świat, a Rosjanie to zło wcielone. Można się także dowiedzieć, że na Ukrainie ludzie mieszkają w glinianych domkach, mniej więcej takich jak Indianie w Peru, a prehistoryczne rekiny to okrutnie sprytne bestie, które niszczą nam zabytki (w Buenos Aries) i, jak już wspomniałam, rzucają martwymi wielorybami w samoobronie.

Na podziw zasługują aktorzy, którzy z poważnymi minami wypowiadali napisane dla nich banialuki o rekinach, ratowaniu świata i mitologicznym gigancie z brązu. Zabawne jest także komentowanie przez nich oczywistości, np. oglądamy scenę w której rakieta trafia w samolot, na co nasza pani naukowiec mówi: trafili w samolot albo obserwujemy jak marynarka wojenna atakuje megalodona, co ktoś komentuje mówiąc: marynarka wojenna atakuje megalodona. Trzeba także podkreślić, że każdy aktor zagrał tutaj najfatalniej, jak tylko potrafił, doskonale dopełniając tym ideę produkcji. Konkurs na najgorszą kreację postaci bezapelacyjnie, jak dla mnie, wygrywają: Illeana Douglas i Ernest Thomas. Chylę czoła.

Niestety produkcja nie wybija się ponad przeciętną, a szkoda, bo potencjał miała.

To film dla każdego kto:
– da radę oglądać dalej film po tym, jak rekin rozwali łódź podwodną z jednorożcami, czyli jednostką specjalną super seksownych agentek w obcisłych skórach;
– nie wiedział, że Ukraińcy mieszkają w glinianych chatkach;
– nie zaskakuje go rekin w komosie, wszak widział już Rekinado;
– chce szybką powtórkę z mitologii greckiej;
– jest bezkrytycznym fanem serii o MEGAREKINACH;
– nie jest bałwochwalczym fanem Samuela L. Jacksona;
– nie wiedział, że rekin potrafi rzucać wielorybem w obronie własnej, ale za to amerykańska flaga skutecznie go onieśmiela;
– nie przeszkadza mu sztampa, że Rosjanie to ci źli, a Amerykanie ratują świat.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com